niedziela, 19 grudnia 2010

Warszawa - Kopenhaga - Trondheim

Muszę przyznać, że Tomek trafił w dziesiątkę wybierając termin lotu na dzień 15 grudnia. Mimo mrozu i tęgiej zimy (chociaż kalendarzowa zima dopiero 23 XII), lot z Warszawy do Kopenhagi i z Kopenhagi do Trondheim przebiegał planowo bez opóźnień i bez większych wrażeń. 
 Co prawda, jak napisał mi w SMS-ie ‘Strasznie szarpało w samolocie do Trondheim, bo trafili na śnieżycę’, ale przeżył ten lot i pokonując ok. 2000 km wylądował szczęśliwie o 21:48. 
 
Dziś (19 XII) lotnisko w Kopenhadze jest czynne, ale prawie wszystkie loty są opóźnione. A na większości lotnisk w całej Europie - w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Belgii, Francji, Holandii panuje ogromny chaos, właśnie z powodu mrozów. Dziesiątki maszyn stojących przy terminalach po prostu przymarzło do swoich stanowisk przykrytych wcześniej topniejącym śniegiem. Nie mają gdzie kołować, lotniska nie są przygotowane, bo nie mają odpowiedniego sprzętu. W Kopenhadze i Trondheim pasy startowe też były oblodzone, a jednak lotniska norweskich portów lotniczych Avinor funkcjonowały bez zastrzeżeń.
Ludzie z różnych zakątków Świata chcieliby zdążyć do domu na święta, niestety zmuszeni są koczować przez wiele godzin na lotnisku m. in. Heatrhow, Frankfurcie, Paryżu. Nawet w Hiszpanii, we Włoszech i w Grecji zima sparaliżowała ruch na drogach, we Włoszech zamarzły fontanny. 
Pamiętamy wszyscy kwiecień i okres tragedii smoleńskiej, kiedy to europejskie porty lotnicze miały poważne kłopoty z funkcjonowaniem. W dużej części Europy ruch lotniczy został całkowicie sparaliżowany z powodu chmury pyłu wulkanicznego po erupcji wulkanu Eyjafjoell na Islandii. Śledziliśmy wówczas sytuacje udostępniania i zamykania przestrzeni powietrznej w całej Europie. Z tego powodu nie mogły przylecieć do Krakowa ważne osobistości na pogrzeb prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego .

piątek, 17 grudnia 2010

Pociąg do Europy

Cała Polska od kilku dni jest sparaliżowana z powodu złej pogody. Od 12 grudnia obowiązuje na kolei nowy rozkład jazdy pociągów. Rozkład bardzo niespójny, niesprawny, nie działający. Kilkunastostopniowy mróz, spowodował, że 12 XII 2010r w wielu miejscach Polski dochodziło do awarii trakcji kolejowej, pęknięcia szyn, uszkodzenia wagonów, zerwania trakcji elektrycznych. Pociągi pasażerskie były odwoływane. Kolejne dni przynosiły kolejne zawieszenia kursów pociągów. Odnotowano 94 usterek w rozjazdach, 117 uszkodzeń lokomotyw, odwołano 209 pociągów pasażerskich.

Takie informacje docierały z telewizora do Tomka w czasie pakowania się w przeddzień wyjazdu do Norwegii.





Sroga zima nie usprawiedliwia braku troski o pasażerów. Wiadomo, grudzień to okres zimowy, a jak zima to mróz, śnieżyce, oblodzenia. Kolej powinna sprostać wezwaniom. 
W potrzasku zimy na dworcach kolejowych, podczas postojów w zimnych, w zaśnieżonych wagonach nie udzielano pomocy pasażerom. Sprawność sieci informatycznej budziła wiele zastrzeżeń, klienci oczekiwali na wiadomości o sytuacji w komunikacji kolejowej. Kolej nie sprostała wyzwaniom. Nie potrafiła wyprowadzić transportu kolejowego z chaosu. Przed wojną pociągi kursowały regularnie, można było regulować zegarki.
Na szczęście w dniu 15 XII, kiedy to Tomek o 6:40 oczekiwał na peronie pociągu relacji Leżajsk- Rozwadów sytuacja na kolei była już ustabilizowana. Pociąg przyjechał planowo, mimo 12 stopni na minusie. Potem musiał przesiadać się do kolejnych pociągów z Rozwadowa do Lublina, a następnie z Lublina do Warszawy. Nie było lekko. Dwie przesiadki, dwa bagaże łącznie 30 kg. Spakował plecak 20 kg jako bagaż główny i 1 torbę 10 kg jako bagaż podręczny dostosowując się do wymogów przewoźnika lotu SAS. Torba podręczna nie mogła przekroczyć 10 kg i wymiarów 40x50x23 cm.
Trudno było mu zdecydować co zabrać w podróż, a z czego zrezygnować. Co ważniejsze – potrzebna odzież, przydatne książki, czy bardzo droga w Norwegii żywność. A do tego aparaty fotograficzne, komórka, ładowarki, baterie, kable. Norweskie ceny są 2-3 krotnie wyższe od naszych polskich. Jeśli przekroczy wagę, zapłaci nadbagaż, trzeba skalkulować, by słono nie zapłacić za każdy dodatkowy kilogram.
Najlżejsza wydaje się przy tym karta płatnicza i gotówka w portfelu. Nie kupował koron, wolał to zrobić na miejscu, już w Stjørdal.

czwartek, 2 grudnia 2010

Laurka czy prezent

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, ale wcześniej, dosłownie za kilka dni odwiedzi nas święty Mikołaj.
Firmy prześcigają się ze swoimi propozycjami, już od kilku tygodni duże sklepy mamią nas świątecznymi reklamami zachęcającymi do wydawania pieniędzy.
Co kupić na prezent, by sprawić obustronną przyjemność, sobie i obdarowanemu?
W jaki sposób komunikować się ze sobą w sprawie dawania i otrzymywania prezentów, by nie trzeba było okazywać fałszywego zachwytu z nieudanego prezentu.
Uważam, że najprzyjemniejszy jest prezent, który jest niespodzianką precyzyjnie trafioną w gust i upodobanie osoby bliskiej. Nie powinno się podpytywać i podpowiadać otwarcie, jeśli chodzi o rodzaj prezentu.
Priorytety są różne, jedni preferują kosztowne wartościowe drobiazgi inni symboliczne laurki z naciskiem na szczere, serdeczne życzenia. W różnych grupach społecznych panują różne obyczaje, jeśli chodzi o wybór, cenę i formę prezentu, a przede wszystkim status liczony grubością portfela. Ważne, by uniknąć popełnienia gafy, dając w prezencie coś, co mogłoby sprawić przykrość, nie zauważając potrzeb i upodobań osoby bliskiej. Nie warto podchodzić racjonalnie wybierając na prezent np. mikser zamiast wyczekiwanego pierścionka.
Prezenty powinny być przemyślane dużo wcześniej, nie warto czekać z kupnem na ostatnią chwilę.
Przy wyborze prezentu powinna się liczyć pomysłowość. Niektórzy preferują koperty, to wygony i praktyczny prezent, lepszy niż kiczowaty gadżet wprawiający w zakłopotanie i na pewno ulubiony przez młodych. Młodzi mają zupełnie inne upodobania, często trudne do zrozumienia i zaakceptowania przez dorosłych.
Jak się zachować kiedy otwieramy prezent, a tam bezużyteczny kicz wprawiający nas w zakłopotanie? Uśmiechać się, okazywać zachwyt czy wyrazić swoje niezadowolenie? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Chyba jednak lepiej zrobić dobrą minę, bo przecież w każdym prezencie ukryte są intencje. Nietrafiony prezent powinien nas skłonić do refleksji, że coś nie gra z naszą komunikacją.
Moim dzieciom zawsze wpajałam, że nie ważny prezent, ważne są intencje i pamięć. Z tego względu nie jestem zwolennikiem hucznych imieninowych biesiad. Integrują co prawda znajomych, ale są kłopotem finansowym. Nie jestem też zwolenniczką kupowania bogatych wiązanek kwiatowych, a tym bardziej kwiatów doniczkowych. To zbędne nabijanie kabzy właścicielom kwiaciarni. Takie myślenie pozostało mi jeszcze z czasów PRLu, kiedy to w latach 70. właściciele hektarów pod szkłem zbijali fortuny za goździki, gerbery. Nie sądzę, by ktoś szczerze cieszył się z otrzymanego naręcza bukietów kwiatowych. Moja wychowawczyni z podstawówki skwitowała kiedyś po otrzymaniu naręczy kwiatów, że ‘nie ma krowy’. Zwyczajowo każde dziecko przychodziło do szkoły z bukietem kwiatów na Dzień Nauczyciel, Dzień Kobiet czy imieniny swojej pani.
Lubię dostawać i często dyskretnie sugeruję moim bliskim, że ucieszyłby mnie ładny album na zdjęcia. To nie wygórowana i nie krępująca sugestia. Ładny album to wydatek zaledwie 25-30 złotych.
Najpopularniejszym prezentem preferowanym w moim domu jest wspólne wyjście do restauracji na uroczystą kolację okolicznościową.
Jednak najmilszym prezentem od moich synów były laurki własnoręcznie namalowane. Przechowuję je skrzętnie w moich dokumentach rodzinnych.

niedziela, 9 maja 2010

Juwenalia krakowskie. Lata 70.

Krakowski okres w moim życiu kojarzy mi się nie tylko ze studiowaniem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oprócz czasu poświęcanego na intensywną naukę, był czas na relaks, rozrywkę i inne przyjemności studenckie.
Studiowanie biologii w 1973 roku rozpoczęłam w szczególnie trudnych warunkach. Byłam pierwszym rocznikiem, który miał skrócone studia z 5 do 4,5 lat. Każde pierwsze wykłady rozpoczynały się wstępem typu:
- No cóż, studia skrócono wam o pół roku, ale wiedzy do pochłonięcia nie ubyło, wręcz przeciwne. Musicie się sprężyć, by znaleźć czas na naukę, nie jesteśmy w stanie podać informacji w ciągu 1 semestru, kiedy do tej pory wykłady trwały przez 2 semestry. Podam wam wiedzę w ‘pigułce’, resztę musicie sami sobie dostudiować. Taka jest idea studiowania i tym się różni od nauki w szkole średniej.
Z tego też powodu tego co uczono wcześniej przez 2 semestry trzeba było nauczyć się w ciągu 1 semestru. Egzaminy łączono po 2 w jednym, zdając 2 różne egzaminy u dwóch różnych profesorów, ale ocenę do indeksu wpisywano jedną. Po to, aby nie przekroczyć limitu ośmiu egzaminów w ciągu roku.
Przed ciężką sesją egzaminacyjną trzeba było się odstresować.
Dlatego też studenci chętnie brali udział w majowych imprezach organizowanych przez akademickie samorządy studenckie. W Juwenaliach.
Władze miasta Krakowa przekazywały braci studenckiej symboliczny klucz do bram miasta i wtedy Kraków należał do nas.
Juwenalia rozpoczynały się zwykle w piątek po południu przemarszem korowodu przebierańców z miasteczka studenckiego do Rynku Głównego.
Zjeżdżała wiara z całej Polski, przyjeżdżali absolwenci, uczniowie szkół średnich, znajomi studentów absolutnie nie związani z uczelnią. Zabawie towarzyszyły liczne koncerty oraz inne wydarzenia o charakterze kulturalnym i sportowym na terenie miasteczka studenckiego, w Parku Jordana, Pod Płachtą na Błoniach, w Rynku.
Gwoździem programu były imprezy w akademikach, wcale nie kameralne, gdzie piwo lało się litrami non stop przez dzień i noc.
Pomysły studentów były szalone. Inwencja twórcza dot. strojów nie znała granic.
Studencki Krąg Instruktorów, którego byłam członkiem wymyślił ‘Plażę Nudystów’.
Założyłam modną wtedy i świeżo zakupioną w domu towarowym spódnicę ‘bananówę’, ‘wytworny’ kapelusz zrobiony z białego papieru.
Ze sprzętem plażowym, z wiadrami piasku, łopatkami, materacami dmuchanymi wyruszyliśmy spod Nawojki w słoneczne sobotnie południe.
-Chodźcie z nami! Zapraszamy na plażę nudystów! Tylko na plaży nudystów możecie się świetnie bawić! – skandowaliśmy do przechodniów idąc ulicą Reymonta, Czystą, Krupniczą, Szewską do Rynku Głównego. Nasza kilkunastoosobowa grupa przebierańców powiększała się coraz bardziej. Ciekawski tłum dołączał do nas i niczym pochód 1-majowy maszerował do Rynku.
A tam zaczęliśmy imprezę na miarę widowiska. Rozsypywaliśmy piasek wokół pomnika Mickiewicza, nadmuchiwaliśmy materace, śpiewaliśmy piosenki i tańczyliśmy wspólnie z publicznością przy akompaniamencie gitar, harmonii i innych instrumentów.













Impreza trwała kilka godzin, na koniec ktoś z chłopaków skwitował
- ale nudno! Co miało oznaczać ideę naszego koncertu.
Myślę, że widzowie, nawet jeśli liczyli, ale nie doczekali się imprezy rozbieranej na plaży nudystów, bawili się doskonale.
Mimo, że to był rok 1974, znaleźli się turyści, którzy nagrywali nasze wygłupy na kamerę.
Często z utęsknieniem wspominam te wydarzenia i liczę na to, że odnajdą się autorzy tych nakręconych na kamerę wydarzeń.


********************************************************************************
I jeszcze kilka fotek z Juwenaliów z 1975 roku.







sobota, 8 maja 2010

65 rocznica kapitulacji III Rzeszy

8 maja 1945 roku o godzinie 22.30 Niemcy podpisały akt bezwarunkowej kapitulacji, kończąc działania wojenne. II wojna światowa trwała prawie 6 lat, pochłonęła prawie 6 milionów Polaków.
Europa świętuje Dzień Zwycięstwa 8 maja, zaś w Polsce, ZSRR i innych państwach bloku sowieckiego oficjalną datą zakończenia wojny jest data 9 maja, różnica wynika ze względu na dwugodzinną różnicę czasu.
8 maja to rocznica szczególna dla mojej rodziny. W tym dniu, jeszcze przed oficjalnym ogłoszenie kapitulacji Niemiec w Kuryłówce rozegrał się dramat wszystkich mieszkańców.
Sowieci spalili wieś.
Spalili 200 zabudowań gospodarskich. Tym, którym udało się ewakuować do sąsiedniej wioski - do Starego Miasta udało się ocalić życie. Zostali ostrzeżeni przez partyzanckie oddziały Radwana o przygotowywanym natarciu i zdążyli się schronić. Ale niektórzy pozostali w domach. Zginęli tragicznie. Łuna palącej się wsi była widoczna w Leżajsku, oddalonym 7 km od Kuryłówki.
Moi dziadkowie w Dniu Zwycięstwa stracili cały dobytek. Dziadek kiedy powrócił do domu zastał dogorywające bydło, w tym cielną krowę. Jego sąsiad Julek Makara spalił się żywcem w piwnicy. W Księdze Zgonu ksiądz Kazimierz Węgłowski zapisał:
Julian Makara ur 28 marca 1907 syn Antoniego i Agnieszki Skiby, mąż Marii Gorący zmarł 8 maja 1945 roku. Jako przyczynę zgonu wpisał – udusił się w schronie podczas palenia Kuryłówki”.




Mieszkańcy Kuryłówki pozostali bez środków do życia. Nie mogli liczyć na sąsiedzką pomoc, bo wszyscy dzielili taki sam tragiczny los. Mój dziadek przez wiele dni porządkował zgliszcza, zakopywał popalone bydło. Późnymi wieczorami wracał o głodzie, wyczerpany z sił do rodziny Ćwikłów, która go przygarnęła, ale która też nie miała go czym nakarmić.
Dużą pomoc okazywała moim bliskim rodzina Pietrychów z Tarnawca, która rozumiejąc tragedię, zaświadczyła, że ‘prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie’.
Trzeba było odbudować ze zgliszczy dom, stajnię, stodołę.
Kto zawiadomił pogorzelców Kuryłówki o tym, że Niemcy podpisały kapitulację?
Czy 9 maja 1945 roku mieszkańcy Kuryłówki z ulgą przyjęli wiadomość o zakończeniu wojny i entuzjazmem świętowali Dzień Zwycięstwa?
Myślę, że dla nich ten dzień oznaczał rozpacz, tragedię, potrzebę odbudowy gospodarstw i nowy etap w życiu.
Kierunek wyznaczały 3 władze, które w tym czasie, a właściwie już od lipca 1944 roku zaczęły się krystalizować, z jednej strony to była władza sowiecka, z drugiej strony polskie podziemie, które ujawniło swoje struktury, a z trzeciej delegatura PKWN, która przybyła z Lublina.

1 Maja-Święto Pracy

Święto 1 Maja przez wiele lat kojarzyło się Polakom z komunistyczną imprezą czczącą święto pracy, z obowiązkową manifestacją przed Trybuną Honorową Towarzyszy PZPR, gdzie manifestanci machali chorągiewkami skandując hasła ‘Niech się święci 1 Maja’, ‘Niech żyje sojusz robotniczo-chłopski’. Takie hasła na transparentach nosili wyznaczeni uczestnicy. Mało kto wyrażał je z głębi serca. Udział w obchodach był w latach 60 i 70. XX wieku obowiązkowy zarówno dla ludzi pracy, jak i dla uczniów.
„Towarzysze" przywłaszczyli sobie to święto na wyłączność, jako "Komunistyczne święto". Tymczasem świat pracy ustanowił to międzynarodowe święto, na długo przed nastaniem "komuny". Święto pracy, zostało ustanowione jeszcze w 1889 roku, na cześć robotników zmasakrowanych podczas demonstracji klasy robotniczej w USA.
To dzień szczególny dla ludzi żyjących z trudu własnych rąk, jak również twórczych umysłów. To dzień w którym przywołujemy wartość etosu pracy człowieka.

Z sentymentem wspominam manifestacje 1-majowe.  Kojarzą mi się głównie z festynami, piknikami, watą cukrową, lodami na patyku i wodą sodową z saturatora.
Będąc w podstawówce brałam udział w obchodach 1-majowych, jako członek tanecznego zespołu ludowego. Przemarsz ludności leżajskiej odbywał się wzdłuż ulicy Mickiewicza, a przed budynkiem PZPR (dzisiejsze przedszkole ‘Promyczek’). Na trybunie honorowej stali przedstawiciele władz, dyrektorzy szkół, dyrektorzy zakładów pracy, a nasz zespół w strojach ludowych zaprezentował kilka figur tanecznych. Przedstawiciele szkolnych klubów sportowych prezentowali swoje sprawności fizyczne.
Nie można było się migać, sprawdzano listę obecności. Jako licealiści staraliśmy się spóźniać na pochód, aby trafić na moment, kiedy flagi i transparenty zostaną już rozdysponowane. W liceum, maszerowałam z czerwoną krawatką, jako członek ZMS-u. Po sprawdzeniu listy obecności, można było zgubić się w tłumie. Będąc na studiach w Krakowie, nie byłam ani razu na takich uroczystościach, ani jako uczestnik, ani jako kibic. Natomiast chętnie oglądałam telewizyjne relacje z pochodów 1 majowych z Moskwy, Warszawy i in. miast.


Dziś to święto, ma inny wydźwięk niż przed laty. To już nie jest ideologia, to manifestacja przeciwko bezrobociu, chorej służbie zdrowia, emigracji wykształconych ludzi za pracą. Dla większości Polaków, to po prostu wolny dzień od pracy.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Moje marzenia

Przekonałam się, że w życiu ważniejsze są marzenia, niż ich spełnienie. Myślę, że na spełnienie marzeń, nigdy nie jest za późno. Ale czy te marzenia to tylko sen? Skoro niektóre sny się sprawdzają to należy wierzyć, że i takie marzenia można zrealizować.
Dawno, dawno temu zrobiłam sobie listę marzeń i zamierzam powoli ją zrealizować. Bo nie ważne, czy je zrealizuję, ważne, że je mam. To połowa sukcesu. Wymyślanie marzeń to studnia bez dna. Jedne się realizuje, a drugie już się nasuwają do głowy. Dziś mogę powiedzieć, że wiele z nich się spełniło.
Kusi nas żądza dokonania wielkich czynów, chęć stworzenia , bądź posiadania czegoś wspaniałego, acz własnego, wszystko w przekonaniu, że to coś zwróci na nas uwagę całego świata i zdobędzie uznanie, podniesie naszą własną wartość. Najważniejsze, to odnaleźć swoją pasję. Jeśli wiesz, czego chcesz, nie znajdziesz na ziemi lepszego miejsca, żeby to osiągnąć. Oby w porę się obudzić.
Brak talentu, o niczym nie świadczy. To jeszcze nie koniec świata.
Kiedyś, zapragnęłam własnoręcznie namalować sobie obraz, no i namalowałam! Jest paskudny, a mimo to jestem z niego dumna. Nie ważne, że nieładny, ważne, że mój, że wywołuje uśmiech na mojej twarzy ilekroć na niego spojrzę.
Każdy, kto ogląda moje cudo, też, podobnie jak ja głośno się zastanawia, co autor miał na myśli? Z satysfakcją i rozbawieniem odpowiadam:
- No i o to chodzi! Jeśli mój obraz pobudza twoją wyobraźnię to znaczy, że ja po prostu mam talent!
Mama, kiedy zobaczyła mnie przy sztaludze, załamała ręce ubolewając, że marnuję płótno i farby. Ona namalowała wiele obrazów w życiu. Jej obrazy zdobią ściany w wielu domach w Polsce i Ameryce. Amatorów jej słoneczników, maków czy dzikiego wina jest wielu.

Kiedyś mama dorabiała na życie, na edukację swojej młodszej siostry. W ostatnim dniu wojny 9 maja 1945 roku spłonął cały dobytek, trzeba było jakoś stanąć na nogi. Zarabiała więc malowaniem obrazów. Kunsztu malarskiego nauczył ją ks. Michał Buniowski oraz kuzynka Marylka Cymbalista.
Obrazy mamy przez wiele lat, były niedoceniane przez domowników. Uznawałyśmy je za kicz, mama więc chętnie rozdawała je w prezencie znajomym. Mama, mimo swoich 86 lat nadal maluje. Ja jednak poprzestanę na tym jednym, jedynym, unikatowym, który po ostatnim remoncie mieszkania, stoi gdzieś w kącie za szafą.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Tragedia Czarnobyla 26 kwietnia 1986

Był piękny, słoneczny dzień, lekki wiaterek łagodził upał. 26 kwietnia 1986 rok. Z moim 4-miesięcznym dzieckiem zażywałam kąpieli słonecznych. Tomek leżał w wózku, a promienie słoneczne opalały jego buzię i odkryte rączki i nóżki. Mój 3,5 letni Jurek biegał beztrosko w krótkich spodenkach i bawełnianej koszulce po świeżej zielonej trawie wokół bloku.
Zadowolona wróciłam ze spaceru do domu, nieświadoma skutków porannego spaceru.
Wieczorem usłyszałam niezapomniany komunikat PAP w Polskim radiu: „Na terenie Szwecji w jednej z elektrowni atomowych nastąpił wyciek radioaktywnej substancji, ale u nas nie ma zagrożenia ". Już wtedy świat wiedział o katastrofie, w naszych mediach nie było wtedy w niedzielę jeszcze o tym ani słowa.
Dopiero potem z komunikatu BBC dowiedziałam się, że wyciek pochodził z elektrowni w Czarnobylu. Zdawałam sobie sprawę, że nasze media karmią nas propagandową papką, więc z zapartym tchem wsłuchiwałam się w Radio Wolna Europa.
Pocieszające dla mnie były informacje, że radioaktywna chmura pyłu kierowała się na północną część Polski, omijając podkarpackie.
O godzinie 7:00 28 kwietnia stacja SPSP znajdująca się w Mikołajkach zanotowała kilkakrotny wzrost promieniowania gamma i siedmiuset krotny beta w powietrzu. W południe było już wiadomo, że stężenie promieniotwórczego cezu-137 w Warszawie osiągnęło 3300 mBq/m2 czyli było 80000 większe razy niż normalne, a stężenie jodu-131 wyniosło 100000 mBq/m2, gdy wcześniej było tak nieduże, że niewykrywalne.
Izotopy strontu i plutonu, należące do I grupy toksyczności stwierdzono w Finlandii i Holandii. W Polsce przeoczono podanie stężenia tych pierwiastków, których koncentracja mogła narastać dopiero w czerwcu i lipcu. Koncentracja strontu i plutonu w produktach żywnościowych ma tendencję narastania dopiero po 2-4 latach od skażenia powietrza.
Polskie władze podjęły decyzję o rozpoczęciu podawania dzieciom płynu Lugola zawierającego nieradjoaktywny jod, który miał zabezpieczyć je przed wchłonięciem niebezpiecznego jodu-131. Akcję przeprowadzano całą noc. Jeździłam do przychodni z dziećmi, kolejka była bardzo długa, nikt nie wiedział co tak naprawdę się stało.
2 maja 1986 roku władze wydały komunikat: „Utrzymujące się lokalnie i pewne niewielkie skażenie powierzchni ziemi i otwartych zbiorników wody nie stanowi zagrożenia dla zdrowia”.
Podjęto decyzję o wstrzymaniu wypasu bydła na łąkach (które mogły zostać skażone) i karmieniu ich jedynie suchą paszą. Ograniczono spożycie mleka otrzymanego po katastrofie, dzieci i młodzież miały pić jedynie mleko w proszku bądź skondensowane.
Trzy dni później wydano dyspozycję, dopuszczającą wypas wszystkich zwierząt, z wyjątkiem krów mlecznych tuż przed wycieleniem.
Zagrożeniem były grzyby, które mają zdolność wychwytywania substancji radioaktywnych. Na szczęście okres grzybobrania przypadał na kilka miesięcy później, więc władze przemilczały ten problem.
Nie było też zakazu opuszczania pomieszczeń przez dzieci i młodzież. A powinien, i to kategoryczny!
Zaniepokojona śledziłam komunikaty w mediach. Czytałam w gazetach o grożącym zagrożeniu wzrostu zachorowalności na nowotwory, choroby serca, przewodu pokarmowego i choroby zakaźne. Skutki mają być odczuwalne dopiero po 5, a nawet 20 latach.
Wycięłam kartkę z gazety, z artykułem „W cieniu reaktora - Dzieci Czarnobyla”, który ukazał się po 7 latach od tragedii. Przeglądam go od czasu do czasu, czytam o wzroście zachorowalności na nowotwory tarczycy, o braku kompleksowego programu zwalczania chorób nowotworowych czy skutków choroby popromiennej.
A co statystyki mówią dzisiaj, po 24 latach od pamiętnej awarii czarnobylskiej elektrowni?

środa, 21 kwietnia 2010

Spróbuję

Porozrzucanych mam trochę moich opinii, wypowiedzi na różne tematy, na różnych forach internetowych. Uznałam, że może warto byłoby poskładać je zusammendokupy. Może kiedyś się przydadzą. Ot! Chociażby wtedy, gdy będę już na emeryturze. A to już za niespełna 4 lata. 
Przyjdzie wtedy czas na refleksję, na zdziwienie, że mogłam coś takiego napisać, na zadumę, czy rzeczywiście tak wtedy myślałam, czy z perspektywy kilku lat zmieniłam zdanie w niektórych opiniach.
Dlatego założyłam tego bloga. Wstępnie zakładam, że będzie to rodzaj brulionu z zapiskami, często chaotycznymi, do poprawki, kiedyś..
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...