czwartek, 24 lutego 2011

Bilans musi wyjść na plus

Zanim podejmiemy decyzję co zrobić z dzieckiem po urlopie macierzyńskim, powinniśmy dokładnie skalkulować wszystkie za i przeciw. Bilans musi wyjść na plus!, a nie jak śpiewał Jan Kaczmarek - na zero!
Oddać dziecko do żłobka, czy lepiej pod opiekę niani, a może lepiej skorzystać z doświadczenia babci i poprosić ją o pomoc? Czy lepiej poświęcić swój czas na wychowywanie dziecka i zrezygnować ze swoich ambicji zawodowych?
 Trudna jest odpowiedź, każdy musi sam skalkulować, co mu się bardziej opłaci. Słowo opłaci może jest nie na miejscu, ale trzeba sprawy nazwać po imieniu. Słowo opłacać się nie należy rozpatrywać w kategoriach li tylko materialnych. To także oznacza emocje, wyrzeczenia, utrata / umocnienie więzi rodzinnych, w tym matczynych, ojcowskich, dziadkowych, utrata pracy, rezygnacja z ambicji. Kontakt z zakaźnymi chorobami wieku dziecięcego.
  Prezydent Komorowski podpisał ustawę żłobkową.
Żłobków brakuje, na nianię nas nie stać,
W dobie kryzysu i bezrobocia boimy się utraty pracy, nawet, gdy tylko idziemy na 3 miesięczny macierzyński, a co dopiero gdybyśmy zamierzali urlopować się przez dłuższy okres. Bo żłobków nie ma. Polikwidowały je władze samorządowe 20 lat temu. Im się nie opłacało dopłacać do utrzymania infrastruktury, wykwalifikowanego personelu. Zmieniono filozofię myślenia, bo i czasy się zmieniły. Lepiej zlikwidować, niż dopłacać.
 W okresie powojennym budowano intensywnie infrastrukturę, w tym również żłobki i przedszkola, aby matki mogły spokojnie iść do pracy, zostawiając dzieci pod dobrą opieką. Bo wtedy każda para rąk była na wagę złota. Z miast, miasteczek i wsi podążali młodzi i starzy np. do Warszawy odbudować ją ze zgliszczy.

Budynek przy ul. MIckiewicza, który przez lata służył jako żłobek
Ja również byłam dzieckiem żłobkowym. Urodziłam się 10 lat po wojnie. Rodzice pracowali. Mama dwójkę starszych córek zaprowadzała do przedszkola, a mnie w tym czasie tato odprowadzał do żłobka. Byłam podobno najgrzeczniejszym dzieckiem, dobrze ułożonym, nadzwyczaj samodzielnym jak na wiek. Tato przebierał mnie w żłobkowe stroje, a we włosach zawiązywał dużą kolorową kokardę. Bardzo mile wspominam okres żłobkowo-przedszkolny. Był to okres integracji z dziećmi, nauki wspólnie śpiewanych piosenek, wspólnych zabaw, występów teatralnych. W domu bym tego się nie nauczyła i tego bym nie przeżyła.
Dzieci w latach gierkowskich mogły już liczyć na opiekę własnych babć. W połowie lat 70. wprowadzono wcześniejsze emerytury. Wiele kobiet, w tym moja mama skorzystała z takiej możliwości. Zrezygnowała z pracy i opiekowała się swoją pierwszą wnuczką. Do dzisiaj najukochańszą.
Potem kolejna filozofia polityków umożliwiła korzystanie młodym mamom z płatnych urlopów wychowawczych. Mnie nie dotyczyła ta ustawa.
Urodziłam pierwszego syna w czasach stanu wojennego. Nie miałam właściwych warunków mieszkaniowych, które zapewniałyby prawidłowy rozwój dziecka. Sklepy świeciły pustkami, kolejki po masło, mleko, kredyty dla młodych małżeństw. Jedynie praca dawała mi satysfakcję i chciałam jak najprędzej do niej wrócić. Marzeniem każdej matki w tych czasach było załatwienie żłobka dla malucha, tym bardzie, że w Leżajsku mieliśmy nowoczesny, śliczny, całkiem nowy żłobek. Podlegał pod ZOZ, gdzie dyrektorem był mąż kierowniczki żłobka. Trzeba było tylko mieć duże znajomości i poparcie u państwa dyrektorstwa. Zwykłe argumenty nie pomagały. Wykorzystałam moje kwalifikacje zawodowe i jako osoba niezbędna do funkcjonowania laboratorium jedynego w Leżajsku dostałam przydział miejsca dla syna w żłobku. Oczywiście wstawił się za mną mój dyrektor, który oficjalnym pismem urzędowym zwrócił się do p. dyrektor żłobka.
Mój syn był najmłodszym dzieckiem niespełna 6 miesięcznym, który dostał się do żłobkowego raju. Piękne zabawki, funkcjonalne kojce, cieplutko, dobra profesjonalna opieka pielęgniarska, jedzenie, idealne warunki sanitarne etc etc. W czasach stanu wojennego żłobek był idealnym rozwiązaniem dla rodzin pracujących. Tak uważam, mimo, że kierowniczka skwitowała mój wniosek o przyjęcie do żłobka słowami:

- dziecko oddane do żłobka odpłaci ci na starość domem starców.

wtorek, 22 lutego 2011

Nie czytajcie dzieciom bajek

   Długo wierzyłam, łudziłam się, czekałam na mojego wymarzonego bohatera z bajki. Ale ileż można czekać! Zegar biologiczny nieubłagalnie tykał.
   Kiedy był czas na zabawy i beztroskie życie przeplatane nauką, nie myślało się o małżeństwie. Będąc na studiach absolutnie nie myślałam o małżeństwie. I to nie dlatego, że byłoby mi żal klubów, potańcówek, wolności. Nie należałam do rozrywkowych, raczej do rozsądnych, spokojnych, statecznych i ambitnych. Nie rozglądałam się za kandydatem na męża. Na faceta nie patrzyłam w kategoriach troskliwego, czułego przyjaciela, kochanka i męża jednocześnie, który mógłby być oparciem w każdej sytuacji, na dobre i na złe aż do śmierci.

Ja absolutnie nie należę do kobiet wyrachowanych, które potrafią kalkulować. Mam naturę romantyczki i nie patrzę w takich kategoriach na związki męsko-damskie. Nie obchodzi mnie status materialny, opinia innych. Najważniejszą determinantą jest uczucie. Nie liczę się z presją otoczenia. Jeśli ludzie nie akceptują moich relacji, to znaczy, że nie akceptują też mnie. A to już jest ich problem. Nie mój.
   Dzisiaj ludzie mają łatwiej. Mogą sobie wystukać wymarzonego partnera za pomocą klawiatury komputerowej. I z tego co wiem, zdarzają się całkiem udane związki par wirtualnie poznanych w Internecie i dobranych szczęśliwie.
   Podjęłam pracę, która początkowo nie przynosiła mi satysfakcji. Zanim się obejrzałam, moje życie zaczęło przybierać szarych kolorów. Wieczory stawały się nudne, samotne. Przyszedł taki moment, że zaczął mi uwierać maminy opiekuńczy instynkt, mamine obiadki. Zapragnęłam uwić sobie własne gniazdko, gotować obiady, jeść z własnej zastawy.
Moje koleżanki zaczęły się zaręczać, wychodziły za mąż, rodziły dzieci. Opowiadały ciągle o pieluchach, kupkach, ząbkowaniu. Nie czułam takiego klimatu. Zapraszana na śluby z przyjemnością, wzruszeniem i często z łezką w oku towarzyszyłam młodym parom, którzy ślubowali sobie przed ołtarzem. Jednak przyszedł moment, że cudze wesela przestały mnie kręcić i zapragnęłam założyć własny welon.
Początkowo nie widziałam w tym problemu. Bo niby czego miałabym im zazdrościć.
  - wesela, na które trzeba było wydać mnóstwo kasy?
  - sukni ślubnej? Żyłam w czasach, kiedy trzeba było ją sobie uszyć u osobistej krawcowej. Wypożyczalnie co prawda wypożyczały ładne kreacje ślubne, ale bardzo drogo liczyły sobie za usługę. Nie każdego było na to stać. Nie byłam chora na ślub, tylko ze względu na imprezę, suknie i biały welon.
  - obrączek, które podobnie jak inna biżuteria wcale mnie nie kręciły i nie kręcą?
  - prezentów? Nie myślałam w takich kategoriach.
  - bałam się staropanieństwa? Owszem, wierzyłam, że stara panna jest złośliwa, zgorzkniała, ale nie patrzyłam na siebie, jak na potencjalną starą pannę. Moi rodzice pobrali się mają po 24 lata. Zawsze wydawało mi się, że mam jeszcze czas, że jeszcze zdążę nacieszyć się małżeńskim węzłem.
     26 lat tykał mój biologiczny zegar zanim dojrzałam do decyzji, że nie ma na co czekać, bo książę z bajki się nie pojawi.
Szukałam. I co? Gdzie trafiłam to okazywało się, że to nie ta bajka, nie ten książę, nie ten rumak.
    Nie czytajcie dzieciom bajek! 

Nie podoba mi się opowiadanie naszym milusińskim o tym, że świat jest piękny, kolorowy, pełen miłości, książąt na białych rumakach, złotych karet, bajek o długim i szczęśliwym życiu za siedmioma górami …
   Chyba, że czytając 
swoim pociechom bajki potraficie je mądrze zinterpretować!

czwartek, 10 lutego 2011

Walentynki Święto Tolerancji

Zbliżają się Walentynki. Tyle jest kontrowersyjnych opinii na ten temat. Obchodzić? Nie obchodzić! Świętować? Nie świętować. Na Facebooku nawet powstała grupa  mająca to święto w dupie. 
To wcale nie święto amerykańskie czy anglosaskie, bo Walenty, patron zakochanych był biskupem z Włoch.
Jako Święto Zakochanych nie powinno być tak hucznie celebrowane w Polsce, bo mamy nasze własne słowiańskie święto obchodzone w Noc Kupały z 21/22 czerwca.


 To powinno być Święto Zwolenników Miłości, 
Święto Akceptujących Miłość, 
Święto Tolerancji. 

Zwolenników, czyli tych, którzy wierzą w miłość, akceptują ją, szanują zakochanych i potrafią poświęcić dla nich, no, może nie od razu własne życie, ale coś od siebie, coś cennego, coś osobistego.

 Być zakochanym i umrzeć w imię tej miłości, a szanować zakochanych i poświęcić się dla nich w imię ich miłości to szalona różnica.

Taką osobą, która w imię Miłości, przez duże M, poświęciła swoje życie, był rzymski biskup Walenty. 

Cytując klasyka, który wypowiadając się w ważnych sprawach dotyczących Polski powołuje się na Wikipedię, tak i ja w sprawach świętego Walentego do Wikipedii postanowiłam zajrzeć. Dowiedziałam się, że wbrew zakazom cesarza Klaudiusza II, biskup Walenty udzielał ślubów zakochanym legionistom, za co został wtrącony za więzienne kraty. 
Zginął za miłość błogosławiąc zakochanym.
 Co prawda, dzięki temu sam też przy okazji doświadczył uczucia miłości. Będąc w więzieniu zakochał się w córce strażnika. Ich gorąca miłość sprawiła, że jego niewidoma ukochana odzyskała wzrok.
Biskup został skazany wyrokiem cesarza na ścięcie. Egzekucji dokonano 14 lutego. Jego ostatni list do ukochanej zawierał słowa ‘Od Twojego Walentego’.




Śmierć biskupa Walentego i data 14 lutego, związana z jego śmiercią powinna stać się wyznacznikiem pewnych wartości, którymi człowiek kieruje się w życiu.
 Taką wartość stanowi poszanowanie miłości, akceptacja miłości, tolerancja miłości. Każdej. 

Moja koleżanka Krystyna miała szczęście odwiedzić we Włoszech kościółek, w którym znajdują się relikwie św. Walentego. Terni to miasto w południowej Umbrii, położone jakieś 20 km od Rzymu. Biskup Walenty żył w III w. w Terni i został zamordowany podczas prześladowania chrześcijan. Urnę z relikwiami Świętego odnaleziono w 1605 roku.

Fot. Krystyna Czubara. Kościół w Terni (Umbria) z relikwiami św. Walentego

***
 walentynki


wtorek, 1 lutego 2011

Magia korespondencji

Pamiętam czasy, będąc jeszcze w liceum, kiedy z niecierpliwością wyczekiwałam przyjścia  listonosza. Wybiegałam mu naprzeciw i pytałam:
-Jest coś do mnie?
-Jutro! - odpowiadał flegmatycznie, drażniąc się ze mną, a jednocześnie pocieszał, dając nadzieję.
Jaką rolę pełni listonosz, który jest posłańcem naszych myśli? Co dzieje się z naszymi myślami i emocjami, gdy wkładamy je do koperty?
To przecież znakomita pamiątka. Pisanie listów stanowi formę duchowego kontaktu z drugą osobą. To nie to samo co rozmowy telefoniczne, czy rozmowy na czacie, Skype czy gg. Rozmowa bywa często chaotyczna, skacze się z tematu na temat, wtrącając dygresje. Pisząc listy staramy się uporządkować nasze myśli, starannie dobieramy słowa, pobudzamy naszą wyobraźnię, starając sobie wyobrazić, co czuje adresat. Jaka szkoda, że pisanie listów poszło w zapomnienie. Szkoda, że nie wysyła się już telegramów.

Stare listy przechowuję skrzętnie w moim lamusie.
Jaką magię mają w sobie listy przewiązane czerwoną wstążeczką, ukrywane w pudełku, skrzyneczce, przechowywane w szafie czy na półce? Jaką magię mają w sobie koperty, znaczki, skrzynki pocztowe?

Dawniej ludzie pieczętowali swoje listy woskiem, lakiem, pieczęcią. Nadawało to im wymiar świętości oraz intymnej bliskości.
Czytanie listów to forma medytacji, można do nich powracać wielokrotnie, snuć refleksje, oczyma wyobraźni odczytywać intencje, wyobrażać sobie jakie emocje przeżywa osoba czytająca mój list.
Idąc śladem mojej znajomej, która bardzo dużo podróżuje po świecie, kupiłam jej pomysł. Ona z każdej podróży wysyła sama do siebie kartki. Dokładnie opisuje wrażenia z podróży, własnoręcznie nakleja znaczki i wrzuca widokówki do skrzynki. Jej kolekcja kartek z podróży tworzy wspaniały album, na pewno przydatny.
Staram się również wysyłać z każdej podróży kartkę z dokładnym opisem wrażeń. Adresatem są moje dzieci. Staram się przypominać dzieciom, aby pisały takie listy z podróży. Zachowując listy, okazujemy szacunek wspomnieniom, a czytając je po latach, możemy spojrzeć na nasze przeżycia z pewnym dystansem i melancholią.

Jaką piękną literaturę stanowią listy pisane przez naszych poetów. Ileż można wydedukować z ich miłosnych listów, ile w nich treści o życiu, o historii,  nostalgii za Ojczyzną. Mają one wartość nie tylko duchową, ale i materialną.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...