poniedziałek, 12 grudnia 2011

Stan wojenny 13 grudnia 1981

Godzina 9 rano, niedziela, 13 grudnia 1981 roku. Jak zwykle o tej porze w TV leciał program dla dzieci „Teleranek”.

Zazwyczaj każdy tak zaczyna wspomnienia ze stanu wojennego.
Ja nie miałam jeszcze wtedy dzieci, nie musiałam oglądać Teleranka. Ale mimo to włączyliśmy rano telewizor. Chcieliśmy się nacieszyć naszym najnowszym nabytkiem, kupionym zaledwie kilka czy kilkanaście dni wcześniej. Telewizor kolorowy, ale nie rosyjski Rubin, popularny i powszechnie kupowany przez Polaków, tylko nasz, polski, wymarzony kolorowy telewizor, kupiony za kredyt dla młodych małżeństw. 
Kosztował 46000 zł i co? Nie działal!! 
Zamiast Teleranka, na ekranie migał zaśnieżony obraz. Mój mąż zaczął szaleć, próbował coś tam grzebać przy telewizorze, obrzucając przy okazji epitetami producenta za wyprodukowanie takiego szajsu. 
Mimo niedzieli, atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Na dodatek do naszego mieszkania wpadła szwagierka z wielkim płaczem i lamentem. Słuchajcie, wojna wybuchła! 
Strach i przerażenie. 
Zdaliśmy sobie sprawę z powagi sytuacji. Już nawet nie obrazy wojny z 1939-45 stanęły nam przed oczami, ale chociażby z Węgier czy obrazy z 68. w Czechosłowacji. Znaliśmy historię bratnich narodów i bratniej pomocy w ramach RWPG i Układu Warszawskiego. 
Śledziliśmy dni poprzedzające ten niedzielny poranek 13 grudnia, byliśmy aktywnie włączeni w działalność Solidarności i przygotowywania do strajku generalnego, który przecież miał się odbyć 17 grudnia. Nie musieli nas straszyć wejściem Rosjan do Polski, przecież wojsko rosyjskie cały czas w Polsce było. 
Włączyliśmy ponownie telewizor, by dowiedzieć się czegoś więcej. Tym razem zamiast śnieżnobiałego ekranu pojawił się w telewizorze Wojciech Jaruzelski, wygłaszał komunikat:
  „Obywatele i obywatelki! Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa wprowadziła dziś stan wojenny na obszarze całego kraju”.

Mąż mojej koleżanki został w nocy z 12 na 13 grudnia internowany. 

Na ulicach pojawiły się wspólne patrole milicji i wojska, telewizja pokazywała czołgi, transportery opancerzone i wozy bojowe na ulicach polskich miast. Wprowadzono też oficjalną cenzurę korespondencji i łączności telefonicznej - najbardziej znanym jej przejawem był ostrzegawczy komunikat w słuchawce telefonicznej: "rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana...". Władze zmilitaryzowały najważniejsze instytucje i zakłady pracy, kierując do nich komisarzy wojskowych.
Na drugi dzień po wprowadzeniu stanu wojennego, mój mąż wrócił z pracy 'z pewnym opóźnieniem' – zupełnie pijaniusieńki. Był to dla mnie szok. Wybuchła awantura.
Na pytanie z czym mi się kojarzy stan wojenny, od razu przed oczami mam to ogromne traumatyczne wydarzenie. Mąż wyjaśnił mi później dlaczego wrócił do domu w takim stanie. W pracy próbowano go zmusić do podpisania „deklaracji lojalności”, jednym słowem do kablowania. I to komu? Jemu? - opowiadał rozgoryczony. Taka propozycja wydała mu się bardzo upokarzająca. Nie złamał się. Ale musiał odreagować.
Niektórzy się złamali, podpisywali zgodę na współpracę. Część ludzi społeczeństwa poszła do konspiracji. Pod domami niektórych działaczy "Solidarności" pojawili się funkcjonariusze milicji, strzegąc ich dniem i nocą. Byłam szefową "Solidarności" w moim małym zakładzie pracy, nie mam pojęcia, czy też tak jak innych bezpieka mnie inwigilowała. 
Zakłady pracy mogły wydawać pracownikom zezwolenia - przepustki, jeżeli pracownicy musieli w ramach pracy lub dojazdu do/z pracy przebywać poza domem w czasie godziny milicyjnej. W mojej pracy wprowadzono dyżury nocne. Po 2 osoby, z duszą na ramieniu siedziałyśmy w ciemnym pokoju, w zaryglowanym zakładzie. Po co? Zupełnie nie mieliśmy pojęcia.
W pierwszych miesiącach stanu wojennego, w godzinach pomiędzy 22 a 6 (w miesiącach późniejszych pomiędzy 23 a 5) obowiązywała godzina milicyjna. Obywatele nie mogli przebywać w miejscach publicznych w czasie jej obowiązywanie, jeżeli nie posiadali specjalnego zezwolenia. Zatrzymanie w czasie godziny milicyjnej bez zezwolenia groziło aresztowaniem i wysokimi grzywnami. Ponieważ przez wiele lat jeździłam Krakowa na Akademię Medyczną, na comiesięczne wykłady organizowane przez Towarzystwo Mikrobiologów, musiałam w okresie stanu wojennego mieć przy sobie decyzję zezwalającą zmianę miejsca pobytu.
Wigilia w 81 roku, to pierwsze święta w stanie wojennym. Na wigilię do rodziców trzeba było przemykać się ukradkiem.
Czasy, w których przyszło mojemu pierworodnemu przywitać świat, nie były łatwe. Stan wojenny trwał już prawie od roku. Ja wiłam się w bólach na Bloku Porodowym, ale personel medyczny absolutnie się tym nie przejmował. W szpitalu robiono porządki, oczekiwano bowiem zapowiedzianą wizytację komisji wojskowej. Na łóżkach porodowych rozłożono czyste białe serwety, nie pozwalano pacjentkom kłaść się na takie łóżka. I kiedy dostawałam kolejnych bólów porodowych, zgodnie z zaleceniami lekarza miałam przykucnąć przy łóżku i przeć. Tak jak to robią Murzynki. Posłusznie stosowałam się do zaleceń. Ja zwijałam się w bólu przykucnięta, a pielęgniarki w tym czasie wypatrywały w otwartym oknie samochodów wojskowych. Nikt nie miał czasu przejmować się moimi bólami.
6 stycznia 1983 roku, kiedy jeszcze trwał stan wojenny, a ja przebywałam na urlopie macierzyńskim, moje koleżanki z pracy zorganizowały sobie „Babską Kolędę” i postanowiły mnie odwiedzić. Impreza się przeciągnęła, ale, mimo późnej pory i obowiązującej godziny policyjnej odwiedziłyśmy jeszcze kilku znajomych. Po godzinie 22 nie wolno było poruszać się po mieście, więc wynajętą taksówką, upchane jak śledzie, w 6 osób, pojechałyśmy odwiedzić kolejne zaprzyjaźnione rodziny. Impreza była bardzo udana, niezapomniane wrażenia z dużą dawką emocji. Wracałyśmy do domów grubo po północy, zgodnie ze zwyczajem, donośnie kolędując "Mędrcy świata monarchowie, gdzie spiesznie dążycie ".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...