wtorek, 27 stycznia 2015

70. rocznica wyzwolenia Konzentrationslager Auschwitz

My, ocaleni, nie chcemy, by przyszłość naszych dzieci wyglądała jak nasza przeszłość - powiedział ze łzami w oczach były więzień Auschwitz i Gross-Rosen - Roman Kent.
Oglądałam transmitowane w telewizji Obchody 70. rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz. 
Oglądałam również wyemitowany w telewizji wstrząsający film Bernsteina i Alfreda Hitchcocka 'Ciemności skryją ziemię'. 
Wzruszająca uroczystość oraz film pobudziły mnie do refleksji.
Trudno zgodzić się ze stwierdzeniem, że w Auschwitz Niemcy zamordowali co najmniej 1,1 mln ludzi, w tym 960 tys. Żydów, 75 tys. Polaków, 21 tys. Romów oraz przedstawicieli innych narodów. W KL Austwitz zginęło 15 tysięcy jeńców radzieckich walczących w Armii Czerwonej.
To prawda, że do Auschwitz zwożono Żydów z całej okupowanej Europy, bo i z Niemiec, Austrii i z Grecji, Francji, Węgier, ale wśród tego miliona żydowskich ofiar byli również Żydzi Polacy, Romowie Polacy. 

Kiedy słuchałam relacje byłych więźniów o koszmarze przeżytych chwil w Auschwitz, w Majdanku, w Ravensbrück, Neustadt-Glewe, przypomniały mi się wspomnienia mojego taty, który w latach 1941-1945 przebywał w III Rzeszy na przymusowych robotach. 
Tato wspominał:
Po kapitulacji III Rzeszy do p. Jelihonca vel Jelechowicza? stale przychodził towarzysko mgr Przybylski, vice starosta z Jasła. Podczas rozmów wspominał o swoim pobycie w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Pochwalił się, że ma schowany wielki majątek w złocie. Powiedział do mnie:
- „Stankiewicz, ty zostań w Niemczech, ja jadę do Oświęcimia po to złoto, wracam do Neunburga, a potem pojedziemy do Afryki Murzynów bić w dupę i będziemy żyć jak lordowie”.
Nie zdążył pan Przybylski nacieszyć się bogactwem. Do Oświęcimia po złoto pojechał, ale podobno w obozie pracował jako kapo, rozpoznali go Czesi, prawdopodobnie został rozstrzelany. (...)

(...) Zimą 1944/45, a zwłaszcza w ciągu ostatnich tygodni wojny pośpiesznie ewakuowano więźniów z obozów koncentracyjnych, wypuszczono wiele tysięcy więźniów odzianych nieraz w obozowe pasiaste łachmany, w drewniakach na nogach. Wychudzeni i wycieńczeni słaniali się maszerując zatłoczonymi szosami przy dotkliwym mrozie.
Tysiące więźniów podróżowało koleją w zatłoczonych wagonach przez terytorium Niemiec.
Miejscowi działacze i przedstawiciele władz lokalnych, członkowie NSDAP i Hitlerjugend, żołnierze Wehrmachtu, a także zwykli mieszkańcy obawiając się zemsty wynędzniałych więźniów kacetów za doznane krzywdy, brali udział w polowaniu na setki więźniów kacetów, którzy podczas nalotu amerykańskich bombowców na miasto i na dworzec kolejowy uciekli z transportu, z wagonów po części objętych pożarem.
Część konwojowanych więźniów nie wytrzymywała podróży, padała z wycieńczenia, głodu, ze zmęczenia.
Wzdłuż całej trasy "Marszu Śmierci", wzdłuż szos w Dolnej Saksonii, Bawarii i Meklemburgii – niemal wszędzie tam, gdzie naziści założyli obozy pojawiły się mogiły zmarłych z wycieńczenia lub zastrzelonych więźniów w tych ostatnich dniach przed wyzwoleniem. Wielu niedobitków, jeszcze żyjących napotykałem leżących, często konających przy drodze.
Trzeba było uruchomić szpital dla chorych więźniów. Pewnego razu spotkałem pana Wacława Żoladkiewicza w Neunburgu. Zaproponował mi pracę w szpitalu zorganizowanym na prędce dla więźniów obozu koncentracyjnego Dachau. Niemcy konwojowali tych więźniów z Dachau przez Neunburg w stronę Czechosłowacji, w czasie, gdy podpisany został akt bezwzględnej kapitulacji.
Skorzystałem z propozycji pana Żoladkiewicza i następnego dnia pojawiłem się w szpitalu. Zjadłem śniadanie, dostałem biały fartuch i zaprowadzono mnie na ogólną salę, gdzie leżało około 50 chorych. Niesamowity lament, krzyki, widok konających ludzi i wynoszenie zmarłych odstraszyły mnie ze szpitala. Uciekłem po godzinie.
Do dziś słyszę tamte żydowskie lamentowanie chorych- „Mameły, tateły!!”
zobacz więcej: 

***
Piękne i wzruszające wspomnienia spisał Kazimierz Gdula więzień Obozu Koncentracyjnego w Mauthausen. Utkwiły mi w pamięci opisane przez Kazimierza Gdulę emocje, jakie towarzyszyły mu w chwili powrotu do rodzinnego miasta Leżajska.


Zgrzytnęły koła, a kiedy pociąg zatrzymywał się, przed moimi oczami przesunął się ukochany napis „Leżajsk”. Jakież było moje zdumienie, kiedy dojeżdżając do stacji, ujrzałem tłum ludzi, którzy przyszli, aby mnie powitać. Okazało się, że to Zbyszek Jaglarz dał z Krakowa telefonicznie znać, że wracam. Wśród tłumu dojrzałem zlaną serdecznymi łzami twarz matki, siostry i innych moich krewnych oraz uśmiechnięte twarze kolegów i znajomych, którzy z pełnymi naręczami kwiatów zgotowali mi tak wspaniałe przywitanie. Łzy, płacz i serdeczne uściski – oto moment, który wzbudził we mnie ogromne rozrzewnienie. Po tylu latach rozłąki, udręki i rozpaczy, nareszcie byłem wśród swoich, cały i zdrowy. Była to najszczęśliwsza chwila mego życia. Tego samego dnia wieczorem do domu moich rodziców przyszła delegacja mieszkańców Leżajska, by powierzyć mi funkcję burmistrza, którą z wdzięcznością przyjąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...