środa, 30 grudnia 2015

Mija rok, nadchodzi rok

Mija rok 2015. Próbuję zdać sobie pytanie jaki on był? Pełen wyzwań, sukcesów i porażek? 
To dobry czas na refleksje, czas podsumowań z realizacji tego co udało się z sukcesem zrealizować. W ferworze rocznych podsumowań warto ocenić co było sukcesem, a co porażką i dokąd nas one doprowadziły.

Zmiana kalendarza jest dobrą porą na takie przemyślenia, na zamknięcie tego co było i na nowe otwarcie.

Warto docenić to, co nam przyniósł, wyciągnąć lekcje z nauk, jakie nam dostarczył.

Czy zmieniony rytm dnia, zarwane noce spędzone przed komputerem okazały się czasem straconym? Kolejny dzień gdzieś nam umknął. Jeden, drugi, setny, aż niepostrzeżenie minął rok. Kolejny rok.

Ludzie zastanawiają się co dobrego im ten odchodzący rok przyniósł, jakie cele zrealizowali, co przeżyli, czego się nauczyli i kolejny raz wytyczają sobie postanowienia noworoczne. 

Nigdy nie robiłam noworocznych postanowień, nie wytyczałam zadań na kolejny rok i nie nadal zamierzam, bo wydaje mi się, że to nie ma sensu. To tak, jakbym robiła sobie rachunek sumienia i mocne postanowienie poprawy.

Uważam jednak, że warto poświęcić trochę czasu na refleksję nad swoim życiem. 
Doświadczyłam radości i wzruszeń z powodu ślubu mojego syna, przeżyłam odejście bliskich mi osób, ale największym wyzwaniem było zmierzenie się z emocjami po stracie mamy. Pustki po stracie matki nie da się zapełnić.

Przesłanie na nowy rok? Hmm ...
Życzę wszystkim pomyślnego Roku 2016. Ażeby był pomyślny warto się postarać i zgodnie ze starymi przesądami nie kłócić się, nie mieć długów na koniec roku. Wierzę, że jeśli pierwszym gościem, który w Sylwestra przekroczy próg naszego domu będzie mężczyzna, to unikniemy kłopotów w przyszłym roku. To samo tyczy się 1 stycznia.  
Życzę sobie i wszystkim znajomym zdrowia, szczęścia, inspiracji oraz zadowolenia z realizacji marzeń.
  

piątek, 25 grudnia 2015

Wigilia i Święta Bożego Narodzenia 2015

Coraz mniej talerzy na wigilijnym stole. Jurek w szpitalu. Z roku na rok odchodzą bliscy. W tym roku w wigilijny wieczór zabrakło mojej mamy Janiny Stankiewicz, zmarła 4 listopada. To czwarte Święta Bożego Narodzenia bez mojego taty Antoniego Stankiewicz, który zmarł 7 kwietnia 2012. Na szczęście w ten magiczny wieczór mogłam przełamać się opłatkiem z synem Tomkiem i synową Anią. Radosnym faktem była wizyta młodego kolędnika wczesnym porankiem w wigilię, co napawa mnie optymizmem, mam bowiem nadzieję, że pierwszy mężczyzna, który się pojawił w wigilię wróży pomyślny rok 2016. Święta Bożego Narodzenia przesycone są symbolicznymi znaczeniami. Nie zadbałam o siano pod obrusem. 

Było tradycyjnie, jak co roku 12 potraw. Z przygotowaniem nie było problemu, bo produkty łatwo było kupić, nie tak jak w czasach przed transformację, kiedy trzeba było godzinami stać w kilometrowych kolejkach. Teraz wystarczyło mieć kasę. Miał być barszcz czerwony, ale dostałam sporą ilość suszonych grzybów od mojej siostrzenicy Kasi więc przygotowałam barszcz grzybowy zakwaszony żurkiem, oczywiście z uszkami z prawdziwków, były, jak zawsze ryby, pierogi ruskie i z kapustą, krokiety z kapustą i grzybami, jaja faszerowane pieczarkami, pieczarki faszerowane pieczarkami, prawdziwie tradycyjna sałatka jarzynowa, a na deser naleśniki z waniliowym serkiem, przyozdobione galaretką i owocami. Potrawy z pozoru proste, ale na co dzień nie goszczące w moim domu, bo pracochłonne w wykonaniu. Oczywiście wszystkie potrawy przygotowałam bezpośrednio przed kolacją wigilijną. Miały być jeszcze gołąbki, ale nie zdążyłam przygotować. Nie było również kaszy gryczanej z sosem grzybowym, ani kapusty z grochem, a takie potrawy przygotowywała dawniej moja babcia i moja mama. 

No i choinka, zawsze w naszym domu musi być żywa. Koniecznie! Tak jak w dzieciństwie u babci, jak w moim rodzinnym domu. Żeby pachniało igliwiem.
Zapach żywej choinki wprowadza świąteczny klimat. 
Każdego roku jest niepowtarzalna. 
Od zawsze, tradycyjnie ubierana jest w wigilię. 



W tym roku nasza kociczka Dzidka zachowywała się dość uciążliwie, ale nie dlatego, że przemawiała 'ludzkim głosem', ale po prostu miała ruję. 






Tradycją stało się odwiedzenie cmentarzy, modlitwa i zapalenie zniczy na grobach bliskich. W tym roku pogoda spłatała figla, nie dość, że nie było śniegu, to na dodatek w wigilijny wieczór pojawiła się potworna mgła ograniczająca widoczność do 15 metrów. W tym roku zabrakło śniegu, ale za to mieliśmy wyjątkową okazję zaobserwowania w czasie Świąt Bożego Narodzenia zjawisko Pełni Zimnego Księżyca. Tego typu pełnia Księżyca rozświetlała okres Bożego Narodzenia w 1977 roku, a następna okazja wydarzy się dopiero za 19 lat czyli w 2034 roku.



****


*****
zobacz też:
Pachnie świętami choinka w Leżajsku
Przy wigilijnym stole 2012

poniedziałek, 30 listopada 2015

Magnetofon szpulowy

Bardzo użytecznym gadżetem w czasach PRL był magnetofon szpulowy z magnetycznym rejestratorem dźwięku (urządzenie do wielokrotnego zapisywania i odtwarzania dźwięku). Nośnikiem dźwięku była taśma nawinięta na dwie szpule. Odszedł w zapomnienie, ale znalazłam w moim archiwalnym kąciku. 





piątek, 27 listopada 2015

Byłam milionerką

Moja pierwsza pensja wynosiła 2500 zł. Było to w 1979 roku. Potem moje zarobki sukcesywnie wzrastały. A to skończył się staż, a to awansowałam, a to dostawałam jakieś nagrody. 
10 lat później, w 1989 roku zarabiałam już 100 razy więcej, bo aż 264 038 zł. Z kolei rok później 1 713 982 zł, w 1991 roku 2 548 017, a w 1992 roku 3 921 800 zł.
Dużo to czy mało?
To zamierzchłe dzieje, ale tak było. Wszyscy na co dzień operowali milionami. Takie kwoty, niczym z Księżyca były skutkiem szalejącej inflacji. System upadał, rząd drukował pieniądze, na które nie było pokrycia, a sklepy świeciły pustkami. Proces transformacji kojarzy mi się z Planem Balcerowicza, nagłym skokiem inflacji i pojawianiem się coraz to nowych banknotów z coraz to większą ilością zer. I z denominacją.

Od 1 stycznia 1995 roku mieliśmy już nowe pieniądze. Banknoty miały o cztery zera mniej. Po raz ostatni byłam milionerką w grudniu 1994 roku, kiedy to otrzymałam pensję jeszcze w milionach, w styczniu wypłacono mi kwotę o 4 zera mniej. Za 10 000 zł dostałam 1 złotówkę. Mówiło się wtedy o starych złotych i nowych złotych. Przez 2 lata można było dokonywać transakcji płacąc zarówno starymi jak i nowymi banknotami. 
Nowe pieniądze pojawiały się sukcesywnie, początkowo wprowadzono tylko banknoty o nominałach 10 zł, 20 zł i 50 zł, a po kilku miesiącach 100 zł i 200 zł. 
Wcześniej nie było nominału 200 zł, pojawił się po raz pierwszy w lipcu 1995, na dodatek po raz pierwszy zabezpieczony w hologram. Sprzedawczynie w sklepach miały maszynki sprawdzające autentyczność banknotów. Gorzej było na rynku, gdzie nie brakowało cwaniaków i fałszerzy, którzy oszukiwali ludzi mających kłopot z przelicznikiem.
Stare pieniądze można było wymieniać w banku jeszcze przez 15 lat, to ułatwienie dla tych, którzy mogli być nieświadomi wymiany pieniądza, trzymali je np. w skarpecie.

Zachowała się w mojej kolekcji bardzo ciekawa i bardzo ładna moneta z 1997 roku wartości 2 zł. Moneta przedstawia jednego z najpiękniejszych chrząszczy występujących w Polsce. 
Jelonek rogacz (Lucanus cervus) to największy chrząszcz z rodziny jelonkowatych. Osiąga długość od 2,5-7,5 cm. Jelonek posiada silne żuwaczki przypominające kształtem rogi, którym zawdzięcza swoją nazwę. Żuwaczki spełniają rolę broni w walkach z innymi samcami w czasie godów. Pożywienie chrząszcza stanowią soki drzew, larwy żywią się spróchniałym drewnem.Jelonek jest gatunkiem puszczańskim, zamieszkuje przede wszystkim w starych dąbrowach. Jest objęty ochroną gatunkową, jednak jego populacja stale się kurczy, wraz z zanikiem naturalnych kompleksów leśnych.












***

środa, 14 października 2015

Dzień Nauczyciela

Za moich czasów świętowaliśmy Dzień Nauczyciela, zmiana na Dzień Edukacji Narodowej ustanowiono dopiero w 1982 roku. Nie zmieniła się tylko data 14 października. Dlaczego akurat tego dnia? Bo 14 X 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, utworzona z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
W tym dniu życzymy radości i satysfakcji wszystkim pedagogom, składamy kwiaty w podziękowaniu za trud, wychowanie i odkrywanie talentów.
Największym prezentem są z pewnością szczere uśmiechy od dzieci i rodziców.
Wszystkiego najlepszego!  
Za kompetencję, zaangażowanie, za tolerancję i wyrozumiałość, za wymagania i inspiracje, przygotowanie w dorosłe życie, a również za anegdoty, jakie pozostały w naszej pamięci o nauczycielach?
Przepraszamy za wybryki, za wagary, nieprzygotowanie do lekcji.

zobacz też:
Zabawne teksty nauczycieli

niedziela, 4 października 2015

Jestem na Bali

Pomysł zrobienia sobie sesji fotograficznej "Jestem na Bali" zrodził się dawno, dawno temu. Pisałam wspomnienia z dzieciństwa, opisywałam wówczas mój udział w żniwach u babci w Kuryłówce. Umiałam zaplatać powrósła (skręcone, cienkie wiązki zboża) niezbędne do związywania snopków zboża. Umiałam wiązać snopki i ustawiać je do góry kłosami w kopki, po 10, a może po 16 sztuk. Na szczycie kopka robiło się z jednego snopka czapę. To były dawne czasy! Czasy, kiedy jeszcze kosiło się kosą. Obecnie rolnicy nie potrzebują już ani kos, ani powróseł. Kiedy pojawiły się maszyny koszące, wiązano snopy sznurkami, potem z chwilą pojawienia się kombajnów zbożowych unowocześniono metodę. Snopowiązałki wyeliminowały z krajobrazu naszych pól kopki zboża i od tego czasu ozdobą wykoszonych polskich pól są malownicze bale bezładnie porozrzucane po ściernisku.  
Przymierzałam się kilkakrotnie do takiej sesji. Musiałam jednak mieć wspólnika, który pomógłby mi wdrapać się na to cudactwo. 
Mój syn, początkowo sceptyczny w końcu zgodził się mi towarzyszyć. Pojechaliśmy nad San. 
Tomek nie omieszkał ironicznie spytać: "Mamo! Ile ty masz lat?"








A tak wyglądały kiedyś kopki zboża na polach w latach 70. Nie ma już, niestety tej atmosfery podczas żniw, kiedy to kilkanaście osób plątało się po ściernisku. Spragnieni żniwiarze pili wodę z kanki ukrytej przed Słońcem w bruździe.


wtorek, 1 września 2015

Na głupotę nie ma rady

Już od niedzieli kusiło mnie, aby pojechać nad San zobaczyć, jak niski jest poziom wody w rzece. Susza od dłuższego czasu doskwiera w całej Polsce.

Wczesnym rankiem zaplanowałam wyjazd z aparatem fotograficznym, więc zaraz po porannej kawie wybrałam się na zdjęcia. Po drodze zmieniłam plany, zatrzymałam się w ogrodach klasztornych i po zrobieniu pięknych fotek zdecydowałam się na powrót do domu.

Synoptycy zapowiadają zmiany pogodowe, podobno dzisiaj ostatni dzień będzie upalny, od jutra, a może nawet już od dziś mają padać deszcze, gwałtowne burze, a nawet może i grad.

Nie ma co czekać, jutro może pogoda się zmienić.

Niewiele myśląc ponownie wsiadłam do samochodu i skoczyłam na chwilę do Starego Miasta, zostawiając na gazie gotującą się zupę.

Napstrykałam mnóstwo ciekawych zdjęć, miałam już wracać do domu, bo okropny żar lał się z nieba. Jeszcze tylko jedna fotka – pomyślałam i postanowiłam zejść niżej brzegu spokojnego Sanu. 

Woda bardzo mętna i brudna, na drugim brzegu piękne ogromne łachy rzecznego piasku ukazujące prawdziwe dno rzeki. Niczym plaża, a na niej pełno ptaków, stada kaczek, a na granicy z wodą zielone plamy, to zakwit glonów. 







Spokojnym krokiem, ostrożnie zbliżałam się do stromej skarpy i nagle, jak ze skoczni zjechałam po suchej trawie w dół.

Rany boskie, zaraz wpadnę do wody!

I nagle, z aparatem w jednej ręce i pękiem kluczy (od samochodu i od mieszkania) w drugiej przekoziołkowałam ze stromej skarpy na sam dół. Zatrzymałam się tuż nad wodą. Przeraziłam się ogromnie. Bolała mnie noga i prawy bark.

Złamane!? – przemknęło mi przez myśl. Wstanę czy nie dam rady? Kto mnie tutaj leżącą w krzakach znajdzie?
Chwała Bogu, że nie miałam ze sobą torebki z moimi skarbami. Z pewnością by mi się rozsypały i wpadły do wody - pomyślałam.
W pobliżu nie było żywego ducha. W domu gotująca się zupa. Jeśli za chwilę zerwie się burza to mnie woda porwie w zdradzieckie głębiny rzeki. Za niecałe dwa tygodnie mam ślub syna. Robiłam w przyśpieszonym tempie rachunek sumienia. A tyle się bębni wkoło o nieroztropnych spacerowiczach na brzegami rzek, którzy w nieznanych okolicznościach zaginęli. Byłam zła na siebie za głupotę i bezmyślność.





Po chwili doszłam do siebie i czym prędzej postanowiłam wydostać się na górę, zanim zemdleję z bólu, a raczej ze strachu.





Jeszcze tylko kilka fotek. Na pamiątkę.

Nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Po chwili byłam już w miarę sprawna, wygramoliłam się na górę i szczęśliwa z Happy Endu wróciłam do domu. 




***
Jak podają media dzień wcześniej 31 sierpnia zaledwie kilkaset metrów stąd w pobliżu Piskorowic jeden z mieszkańców odkrył w Sanie dwuczłonową łódź najprawdopodobniej z czasów I wojny światowej. Poinformował również, że wraz ze swoim znajomym dotarli do łodzi i wydobyli z niej trzy karabiny, dwie łopaty saperskie i inny sprzęt wojskowy, który zabrali, aby przekazać konserwatorowi zabytków.
To odkrycie jest wspaniałym prezentem na 100-lecie Wielkiej Wojny!


wtorek, 7 lipca 2015

Zamach w Londynie (7 lipca 2005)

Mija dokładnie 10 lat od ataku terrorystycznego, tragicznego wydarzenia, jakie miało miejsce 7 lipca 2005 roku w Londynie. W tym dniu trzech zamachowców z Pakistanu i jeden z Jamajki zdetonowali bomby na stacjach metra i w autobusie. 
Pamiętnego dnia 7 lipca 2005 roku trzy eksplozje w metrze i jedna eksplozja w miejskim autobusie sparaliżowały w porannych godzinach szczytu centrum Londynu w Wielkiej Brytanii.

W tym czasie w Londynie przebywał mój syn Tomek. Poleciał do Anglii kilka dni wcześniej w poszukiwaniu pracy. Zaplanował wyjazd na wyspy brytyjskie, żeby zarobić na studia. 

Byłam w pracy, słuchałam Radia Zet. Nagle o godz. 10:55 usłyszałam komunikat o jakimś wybuchu w londyńskim metrze. Początkowo mówiono o awarii prądu, ale mi od razu zaświtało w głowie, że to może być atak terrorystyczny. 
Podano, że pierwsza eksplozja nastąpiła w pobliżu dworca Liverpool Street, kilka minut później kolejna eksplozja na linii Piccadilly między stacjami King’s Cross a Russell Square. Skojarzyłam nazwy, Tomek opowiadał mi, że jeździ po Londynie metrem. Wiedziałam w jakiej dzielnicy mieszkał. 
Szok, niedowierzanie, zaraz potem świadomość, że mogło coś się stać moim bliskim, którzy mogli być w pobliżu katastrofy. Odżyły obrazy z 11 września 2001 roku

Od razu zadzwoniłam do Tomka. Ulżyło mi, gdy usłyszałam jego głos. Nie wyruszył dzisiaj na miasto w poszukiwaniu pracy!!! Został w domu, załamany bezskutecznymi poszukiwaniami przez 7 dni. Dzień wcześniej dzwonił do mnie i oświadczył, że chce wracać do Polski, nie ma pracy i nie ma szans na pracę. Poradziłam mu, aby został jeszcze przez tydzień, już nie szukał pracy, ale aby poświęcił czas na zwiedzanie miasta i zabytków.

Tomek, w mediach podają, że w Londynie nastąpił wybuch w metro, nie ruszaj się z domu - krzyczałam do słuchawki zdenerwowana, tym bardziej, że z telefonu dolatywało wycie syren. Tomek uspokajał, że to karetki, że mieszka tuż obok szpitala.

I nagle telefon się wyłączył, nie dokończyłam rozmowy i nie rozumiałam co się stało. Przez cały dzień nie miałam więcej żadnych wiadomości od syna.

Śledziłam wiadomości w Internecie, podawano informacje o kolejnych wybuchach, łączono wydarzenia z atakiem terrorystycznym.


Opisałam swoje obawy na internetowym forum. Dostałam nawet na skrzynkę pocztową kilka listów ze słowami pocieszenia. Być może zorganizowano jakiś sztab psychologów, który współpracował z moderatorem forum. Uspakajano mnie, tłumaczono, że wszyscy operatorzy komórkowi zablokowali sieć, po to by utrudnić terrorystom porozumiewanie się między sobą, aby utrudnić eksplozję ładunków za pomocą telefonów komórkowych i aby udostępnić służbom ratowniczym dostęp do sieci telefonicznych.


Po zamachach w mieście zapanował potężny paraliż komunikacyjny – zarówno kursy metra, jak i autobusów zostały zawieszone. Tomek do pracy chodził piechotą, wracał do domu również pieszo, pokonując odległość 7 km. 

W wyniku eksplozji zginęły wówczas 52 osoby, a co najmniej 700 osób zostało rannych (w tym 22 osoby w stanie krytycznym). Zginęli również sprawcy zamachu. Wśród ofiar były trzy Polki.
Tomek wysłał mi z Londynu pocztówkę z widokiem Piccadilly Cirrcus. Napisał:

„Pozdrowienia z Londynu „bombowego miasta”. 7-07-2005 roku data, którą będę pamiętał do końca moich dni. Seria wybuchów całkowicie sparaliżowała miasto oraz pokrzyżowała moje plany - miałem właśnie się wybrać do Muzeum Brytyjskiego! Ciekawe co teraz będzie z transportem oraz środkami bezpieczeństwa?Dobrze się stało, że pospałem sobie dłużej, bo wybuch mógł mnie dosięgnąć”.


***
Na wniosek Wielkiej Brytanii tydzień później 14 lipca 2005 roku we wszystkich krajach Unii Europejskiej oddano cześć ofiarom ataków terrorystycznych w Londynie. W Polsce punktualnie o godzinie 13 programy telewizyjne i radiowe wstrzymały na dwie minuty emisję planowych audycji.

***



 

 
 

Zobacz też:
11 września 2001 - Atak na WTC

czwartek, 18 czerwca 2015

Kościół w Jarocinie

14 czerwca 2015 odwiedziłam Jarocin podążając śladami Janiny Oleszkiewicz - PrzysiężniakOd dawna planowałam Jarocin, ten leżący w powiecie Nisko woj. podkarpackim. Bardzo chciałam zobaczyć miejsce, a konkretnie kościół, w którym Janka Oleszkiewicz ps. 'Jaga' brała ślub z dowódcą oddziału leśnego majorem Franciszkiem Przysiężniakiem ps. 'Ojciec Jan'. 
Zastałam kościół zamknięty, ale dzięki uprzejmości księdza - wikariusza Ireneusza Rząsy, miałam okazję wejść do środka, poczuć klimat i atmosferę tamtych dawnych, historycznych już czasów. 



To w tym kościele Janka Oleszkiewiczówna z Kuryłówki ps 'Jaga' i dowódca oddziałów partyzanckich 'Ojciec Jan' zdecydowali się zalegalizować swój związek. 

To było ich drugie podejście do ślubu. Pierwszy raz zamierzali wziąć ślub dwa tygodnie wcześniej 27 grudnia 1943 roku, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w miejscowości Graba. Szykowano już ołtarz, ksiądz kapelan Franciszek Lądowicz już czekał na młodą parę. Jednak niespodziewanie zostali zaatakowani przez Niemców. Doszło do krwawej bitwy. Zginęło wówczas kilku partyzantów, m. in. Ostrowska i żona porucznika Męcińskiego ps. 'Władka'. Zginął też syn Ostrowskiego z Kuryłówki. O perypetiach związanych ze ślubem w Grabie pisałam już wcześniej >> Janina Oleszkiewicz Przysiężniak (1922-1945)

Po dwóch tygodniach, 11 stycznia 1944 roku, młodzi postanowili wziąć ślub potajemnie, tym razem w kościele w Jarocinie. Kościół zbudowany jako filialny kościoła parafialnego w Kurzynie w latach 1911-1913, został poświęcony w r. 1916 pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. 12 czerwca 1943 roku Niemcy spalili plebanię, wraz z nią archiwum parafii a między innymi księgę protokołów budowy kościoła. 

Kiedy młodzi wchodzili do kościoła zobaczyli stojący w kościele katafalk. Janka, gdy zobaczyła trumnę, zaczęła histerycznie płakać. To był zły znak. Chciała zrezygnować ze ślubu.

Z przekazu mojej mamy dowiedziałam się, że ksiądz próbował ją uspokajać, pocieszał, mówiąc, że patronem kościoła jest św. Józef, że wszystko będzie dobrze. Okazuje się, że kościół ma innego patrona. Ksiądz wyjaśnił mi, że od 1927 r. parafia była p.w. św. Antoniego z Padwy. Obecnie jest pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej i świętego Antoniego.



Franciszek Przysiężniak i Janina Oleszkiewicz wzięli ślub po kryjomu, w tajemnicy, w nocy 11 stycznia 44. roku. Błogosławiący małżonkom ksiądz Boratyn, w obawie przed konspiracją partyzantów, nie odnotował tego faktu w księgach parafialnych. Szymon Nowak, autor książki 'Dziewczyny wyklęte' dotarł do aktu ślubu, otrzymał go od Andrzeja Pityńskiego. W akcie tym, nazwanym jako Zapis Przysięgi (przedślubnej) jest notatka:

'Okoliczności wojny wpłynęły na to, że nowożeńcy brali ślub potajemnie, przy zamkniętych drzwiach, bez złożenia zapowiedzi i bez zezwolenia Kurii wydawanego na okres wojny, wobec tylko jednego świadka'.

Świadkiem był Bolesław Usow ps. Konar.







Linki
Janina Oleszkiewicz Przysiężniak (1922-1945)

niedziela, 24 maja 2015

Polacy dokonali wyboru. Sukces czy porażka?

60% elektoratu Pawła Kukiza przekazało swoje głosy dla Andrzeja Dudy. Otworzyli drzwi do Pałacu Prezydenckiego człowiekowi z Krakowa nie dlatego, że popierają PiS, ale, żeby, jak to określił jeden z polityków zgruzować PO. 
W I turze również głosowałam na Pawła Kukiza, mimo, że nie należę do grupy ludzi młodych popierających Kukiza. Zagłosowałam ponieważ nie zgadzam się z polityką Prezydenta Bronisława Komorowskiego wspierającego politykę Platformy Obywatelskiej. Żeby było jasne, nie złapałam się na lep obietnic Andrzeja Dudy. 
W II turze głosowałam na Andrzeja Dudę, który w Leżajsku zdecydowanie wygrał we wszystkich dziewięciu Komisjach Obwodowych:
Andrzej Duda - 69,78%
Bronisław Komorowski - 30,22%




Uważam, że Pan Prezydent Bronisław Komorowski poniósł porażkę, płacąc cenę za wspieranie Platformy Obywatelskiej, głównie za:
- podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat bez możliwości dokonywania wyboru. Jestem za pracą 'aż do śmierci', ale pod warunkiem, że każdy dobrowolnie podejmuje decyzję. Nie wyobrażam sobie stomatologów, mikrobiologów, chirurgów, którzy w pracy muszą korzystać z bardzo mocnych okularów (wiem co mówię).
- tolerowanie arogancji i buty urzędników na poziomie lokalnym, nie szanowanie ludzi kompetentnych, zatrudnianie na ważnych stanowiskach ludzi bez jakichkolwiek kompetencji 
- lekceważenie aspiracji ludzi we wszystkich kategoriach wiekowych
- lekceważenie problemu wyjazdu młodych, wykształconych ludzi do pracy za granicę. Politycy uważają, że emigracja jest szansą na zdobycie doświadczenia i powrót do kraju z 'dolarami', błędnie kalkulują, że Polacy będą zarabiać za granicą, a podatki płacić w Polsce
lekceważenie problemu wyjazdu młodych, wykształconych ludzi z małych miejscowości, w którzy w poszukiwaniu pracy opuszczają swoje Małe Ojczyzny 
- akceptację umów śmieciowych
- arogancję władzy w stosunku do ludzi pracujących za marne pieniądze
- pogardliwe wypowiadanie się polityków, ludzi mediów, świata kultury o Polakach, którym się nie powiodło w kraju po okresie transformacji
- samozadowolenie władzy i głuchota na krzyki niezadowolenia Polaków

zobacz też:
Debata sztuką manipulacji
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...