poniedziałek, 31 grudnia 2018

Mija rok, nadchodzi Nowy 2019

Za chwilę spadnie ostatnia kartka z kalendarza. Kończy się 2018 rok. Pora na podsumowanie i właściwie powinno się zrobić nie tylko rachunek sumienia, ale też zaplanować postanowienia na nowy nadchodzący 2019 rok. Nie lubię planować, jestem zwolenniczką spontanicznie podejmowanych decyzji.
Najważniejszym wydarzeniem tego roku było pojawienie się w Rodzinie dziecka. Zostałam babcią! Mam wnuka. Radość ogromna!
Ten mijający upłynął mi pod znakiem nieustających podróży. 
Od tej pory nieustająco wpadałam do Krakowa, żeby nacieszyć się wnukiem, obserwować jego rozwój, zobaczyć pierwszy uśmiech, usłyszeć pierwsze gaworzenie, być świadkiem raczkowania, stawiania pierwszych kroczków. 
W każdym tygodniu jeździłam też do Jarosławia. Musiałam? Chciałam. Miałam taką potrzebę. Bywało i to nie rzadko, że w ciągu tygodnia, bez względu na pogodę  pokonywałam trasę Leżajsk- Kraków-Leżajsk-Jarosław-Leżajsk. 
Przy okazji łączyłam podróż z realizowaniem pasji. Nie rozstawałam się bowiem z aparatem fotograficznym. Jednym słowem łączyłam przyjemne z pożytecznym.
W czerwcu wyjechałam na kilkudniowe wakacje do Ciepielowa. Nie, żebym sobie na wakacje zasłużyła, bo przecież od 4 lat byłam już na emeryturze, ale pojechałam do wnuka, który tam właśnie przebywał. 
Zapisałam w kalendarzu ostatnie myśli na ostatniej kartce 2018 roku. Nie ma co się martwić. Będzie nowy kalendarz, będą nowe kartki do zapisania. Właściwie, to kalendarz już mam.

Czego sobie i Wam życzyć?
Wiary, nadziei i miłości. Samych radosnych w życiu chwil, bez zmartwień, dużo zdrowia. I tradycyjnie, oby ten Nowy Rok nie był gorszy od starego.

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wigilia 2018

W tym roku Święta Bożego Narodzenia spędzę w Krakowie. To będą wyjątkowe święta, ponieważ po raz pierwszy przeżyję je z moim jedenastomiesięcznym wnukiem. Dla Felka będą to pierwsze w życiu święta, zresztą 2018 rok to dla niego okres, kiedy wszystko co się wydarza, wydarza się po raz pierwszy. 
Dotychczas dzieci przyjeżdżały do mnie, do Leżajska, tym razem ja zawitam u nich w Krakowie. Kilkanaście lat temu również w Krakowie spędziliśmy święta, jednak wówczas okoliczności i powody były zupełnie inne.
 Tym razem mieliśmy problem z doborem wigilijnego menu. Pomieszały nam się w rodzinie mazowieckie tradycje z galicyjskimi. 

Jakie by tu potrawy zaserwować na stół, aby pogodzić różne smaki mazowieckiej kuchni z kuchnią podkarpacko-małopolską? Różne regiony to i różne potrawy, co w tym dziwnego? To takie oczywiste jak powiedzenie "skoro jest zima to musi być zimno". A jednak!
Ania chciała czerwony barszcz zakwaszony sokiem z kiszonej kapusty. Tomek upierał się przy barszczu grzybowym z uszkami. Ania obstawała za ziemniakami, rybą i czerwoną kapustą na jednym talerzu, Tomek za dwunastoma potrawami, ale bez ziemniaków. I tak dalej, i tym podobne. 
Zachowanie tradycji, kultywowanie obrzędów są bardzo ważne, trzeba więc szanować tych, którzy je kultywować chcą. Tak więc, żeby był wilk syty i owca cała na naszym stole pojawił się i czerwony barszcz i barszcz grzybowy, pierogi z różnym farszem - kiszoną kapustą, pierogi z kapustą i grzybami i ruskie pierogi. Te ostatnie z myślą o dziecku, bo na naszym leżajskim stole ruskich na wigilii nigdy nie było. Krokiety też w trzech różnych zestawach, i z grzybami i bez grzybów. Bo przecież na stole muszą dominować potrawy z grzybami, kapustą i bezmięsne czyli postne. Od zawsze na wigilii musiały być ryby. Tym razem nawet dwie, bo karp i dorsz. Dwie ryby, ale trzy potrawy. Karp tradycyjnie smażony, karp w szarym sosie i smażony dorsz. Młody aż mlaskał tak mu ten dorsz smakował. A do tego jeszcze oprócz sałatki śledziowej, śledzie w jakimś sosie, musztardowo-curry chyba. Dla mnie nowość, śledzie w sosiku super.

Z Leżajska specjalnie na wigilijną kolację przywiozłam porcję kapusty z grochem. Na ogół nie serwuję tej potrawy, bo u nas w domu nikt się nie brał za groch z kapustą, pewnie dlatego, że nie potrafię przyrządzać tak, jak to robiła moja mama czy babcia. Tym razem kapustę z grochem dostałam od pań na Wigilii Miejskiej w Leżajsku. 
- Proszę zawieść do Krakowa, niech w Krakowie spróbują leżajskiej potrawy wigilijnej - z uśmiechem na twarzy powiedziały panie serwując mi na tackę sporą porcję na wynos. I jeszcze pożyczyły zdrowych i wesołych świąt Bożego Narodzenia.

Ostatecznie to nie dwanaście, ale pewnie ze dwadzieścia potraw było na naszym wigilijnym stole. Nota bene stół został specjalnie na tę okazję kupiony, rozkładany, żeby się wszystkie potrawy zmieściły. 

Trzech kucharzy w jednej kuchni. Trochę się obawiałam, że gdzie kucharzy sześć ..., ale wszystko było pyszne. 

Najważniejszy był oczywiście opłatek. I życzenia składane tuż przed kolacją. Długie, chwilami żartobliwe i dowcipne.Każdy każdemu życzył .... Oj, nie sposób wymieniać, ale oby się spełniły.

sobota, 12 maja 2018

Artykuły, Lektury, Rozmowy. Książka Stanisława Błaszczyny

"Artykuły, Lektury, Rozmowy" to drugi tom autorstwa Stanisława Błaszczyny, w którym Autor zawarł teksty publikowane w prasie polonijnej i krajowej oraz publikowane w formie bloga w Internecie. 
Książka podzielona jest na rozdziały: I. Artykuły, II. Lektury, III. Rozmowy, IV. Lirycznie?.
W rozdziale I. Artykuły . Stanisław Błaszczyna w latach 90. publikował artykuły w ramach cyklu Rock i okolice
W jednym z artykułów książki "Jim Morrison - płomień duszy czy fajerwerk pozera?" Autor przedstawił ciekawą analizę fenomenu Jima Morrisona i jego zespołu The Doors, człowieka, który był duszą doorsów, uznawanego przez idoli "Bogiem rock & rolla", "Apollem bluesa". 
Narkotyki, alkohol, seks, burdy i ekscesy nie były jego istotą lecz produktami ubocznymi życia poety ograniczonego ułomnościami ludzkiej natury i jej słabością - uważa Autor tekstu.
Jego ogień rozpalał pozostałych członków grupy i kiedy zgasł, niezdolni byli oni wykrzesać z siebie choć iskry dawnej świetności. I to prawda, że po jego śmierci The Doors stali się pustą nazwą - ich wielkość Morrison zabrał ze sobą do grobu.

Po przeczytaniu tekstu w całości ponownie powróciłam na jego początek, przeczytałam jeszcze raz i zadałam sobie pytanie: Dlaczego?
Wybrańcy bogów umierają młodo, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison - jakie bóstwa zazdrosne były o tajemnice wykradane im przez śmiertelników? Apollińskie - z ich uduchowieniem i idealizmem, wszechogarniającą harmonią, czystą miłością i pięknem? Czy też dionizyjskie - kipiące pełnią istnienia, nienasycone i zmysłowe, pijane cielesną ekstazą?
Nietzsche postradał zmysły rozdarty przez te siły. Idealizm czy zmysłowość? Duch czy materia? Odwieczny dualizm ludzkich i boskich istot - bieguny, między którymi dzieje się czas, pośród których zawisło gdzieś nasze przeznaczenie.

Dlaczego ludzie młodzi, utalentowani sięgają do narkotyków, alkoholu i innych używek, dlaczego? A do tej listy, którzy skończyli źle, często w młodym wieku dopisywałam sobie, w myślach jeszcze inne osoby "ograniczone ułomnościami ludzkiej natury i jej słabością"

W rozdziale II. Lektury Stanisław Błaszczyna portretuje m. in. Stefana Kisielewskiego, filozofa Nietzschego, Olgę Tokarczuk, polemizuje na temat Chin z Jonathanem Fenby'm.
Mi akurat ten ostatni wątek o Chinach bardzo zainteresował. Stanisław Błaszczyna podczas kilkutygodniowego pobytu w Chinach miał okazję skonfrontować i opisać ogólną wiedzę nt Chińskiej Republiki Ludowej z własnymi spostrzeżeniami, w bardzo malowniczy i refleksyjny sposób opisał specyfikę Państwa Środka. 
Czytając o Chinach przypomniała mi się piosenka, którą w czasach studenckich śpiewało się na imprezach. 
"Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego, 
 Nie oddamy żółtej masie Kraju Rad, 
 Słuchaj Wania, jakby przyszło co do czego, 
 My czuwamy, Wy możecie słodko spać".

Piosenka miała wówczas inny wymiar. Chociaż? Dzisiaj w czasach chińskiej ekspansji gospodarczej i polityce Zachodu może jest czas na refleksje czy aby nie oddamy wkrótce Chinom  ...
***
W rozdziale III. Rozmowy Błaszczyna przedstawił interesujące wywiady z twórcami kultury m. in. z Juliuszem Machulskim, Krzysztofem Zanussim, Agnieszką Holland, Czesławem Niemenem.
Przytoczę może jeden ciekawy wywiad Stanisława Błaszczyny z Jerzym Stuhrem, jednym z najpopularniejszych twórców polskiego filmu i teatru, aktorem, rektorem PWST w Krakowie. Rozmowa ze Stuhrem przeprowadzona w 1995 roku w Chicago, recenzja filmu "Spis Cudzołożnici refleksje zostały opublikowana w "Dzienniku Chicagowskim".
Jerzy Stuhr w tym czasie odbywał tournee po Stanach, prezentując "Szwejka", „Spis cudzołożnic”oraz „Kontrabasistę”.

Błaszczyna bardzo odważnie i krytycznie ocenia "Spis Cudzołożnic", debiutancki film wyreżyserowany przez Jerzego Stuhra ", film pozytywnie oceniany w Polsce, który na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni zdobył nagrodę specjalną jury. Jerzy Stuhr wystąpił tam w potrójnej roli: reżysera, współscenarzysty oraz wykonawcy roli głównej. 
Genialny tekst, jak dwóch facetów rozmawia o dupie Maryny, uśmiałam się czytając, a jednocześnie podziwiałam ich w tej roli. Błaszczyna przekomarza się ze Stuhrem na temat filmu, zarzuca mu niedoskonałości, a ten się tłumaczy, że ideą filmu było ukazanie problemów osobistych, często intymnych człowieka, jego rozterek związanych z kryzysem wieku średniego, film o kobietach, które gdzieś kiedyś po drodze zmarnował, przegapił, nie rozumiejąc ich, film o przemijaniu. 
Błaszczyna zadając podczas wywiadu dość odważne i prowokacyjne pytania sprowokował artystę do rozmowy, głównie o polskiej kulturze i zachodzących w naszym kraju przemianach, kryzysie narodowej tożsamości Polaków, tradycji, historii i patriotyzmie, dziedzictwie kulturowym, solidarnościowym etosie, kompleksach przegranego pokolenia, któremu przyszło żyć w latach PRL.  
Mi się film podobał, po oglądnięciu, rzeczywiście przychodzi czas na refleksje.     
***
Z przyjemnością przeczytałam wywiad z Tadeuszem Nalepą. Wywiad z 1994 roku. Temat mi bliski, bo to rozmowa ze znanym bluesmanem spod Rzeszowa, a więc z moim krajanem z podkarpackiego. Nalepa pożyczał płyty od Ryśka Atamana z Leżajska, płyty z zachodnią muzyką rockową i to od niego nauczył się grać. Ryszard Ataman w latach 60. prowadził w Rzeszowie najlepsze radio muzyczne, prowadził wówczas w rozgłośni rzeszowskiej audycje pt. "Z płytoteki Ryszarda" oraz "Gwiazdy z mojej płytoteki".
Czasy Tadeusza Nalepy, Zespołu Breakout, Miry Kubasińskiej, Stana Borysa to czasy mojej młodości. 
Fot. Rzeźba z brązu przedstawia artystę z gitarą w ręku idącego ulicą 3 Maja, głównym deptakiem Rzeszowa.
W książce Stanisława Błaszczyny możemy przeczytać:
„Ja nie jestem bluesmanem. Ja jestem muzykiem, który sobie gra to, co mu akurat pasuje” – powiedział swego czasu Tadeusz Nalepa. Takie słowa w ustach człowieka, którego nazywa się „ojcem polskiego bluesa”, brzmią ja herezja. A jednak od razu możemy wyczuć w nich słowiańskiego ducha – ducha przekory i niezależności. Ducha, dodajmy, żywotnego: to już bowiem 30 lat, jak Rzeszowiak Nalepa „rzeźbi” na swoim „wiośle” blue notes, grając i śpiewając to, co mu akurat pasuje.
(...) w 1965 r., kiedy to w Rzeszowie Nalepa zakłada zespół „Blackout”, w skład którego wchodzą: Mira Kubasińska – śpiew, Stanisław Guzek (to oczywiście późniejszy Stan Borys) – śpiew, Andrzej Zawadzki – gitara, Krzysztof Potocki – gitara basowa, Józef Hajdasz – perkusja. Zrazu fama zespołu nie wykracza poza „rzeszowską Jasionkę”, jednak później przychodzą sukcesy na ogólnopolskich festiwalach (Ople, Gdańsk, Sopot, Warszawa) i bardzo dobre przyjęcie pierwszej płyty zespołu „Blackout” (1968).

Linki:
Ataman Ryszard Franciszek (1937-2009)

środa, 2 maja 2018

Terapia fotografią

Nie da się uciec przed procesem starzenia. Nie da się, niestety. Wiedziałam, a nawet pisałam już o starości na blogu. Postanowiłam jednak ponownie poruszyć ten problem po ostatniej wizycie w Jarosławiu. Zamierzałam odwiedzić Muzeum Kamienica Orsettich, gdzie udostępniono jubileuszową wystawę w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Zapytałam o cenę biletu, a skądinąd bardzo miły pan odpowiedział mi:
- Pani jest chyba już na emeryturze? 
- tak, jestem
- 4 złotych dla emerytów
Jeszcze nie zdążyłam oswoić się z faktem, że w pociągu nie żądają ode mnie dowodu uprawniającego do zniżki za przejazd. Legitymację emeryta mam już prawie 4 lata, pociągiem podróżowałam kilkakrotnie, w tym 3 razy kupowałam bilet zniżkowy i za każdym razem nie miałam okazji wylegitymowania się. No cóż, przychodzi taki moment w życiu, że pesel ma się wypisany na twarzy.
Wyobrażam sobie co myślą ludzie, kiedy namolnie wrzucam zdjęcia do Internetu, z moją osobą w roli głównej. Pewnie pukają się w czoło i pytają komu to potrzebne?
A rzeczywiście bardzo często je wrzucam. Po co?

Bo lubię się fotografować. Skoro pstrykam sobie fotki to czemu się nimi nie pochwalić. Wisi mi opinia internautów i brak ich akceptacji. Robię to dla siebie. Fotografowanie jest dla mnie rodzajem terapii, autoterapii, poprawienia sobie samooceny. Psycholog czy psychiatra mógłby ocenić czy z medycznego punktu widzenia jest to rodzaj patologiczny. Musiałby jednak wcześniej porozmawiać ze mną o moich problemach zdrowotnych, rodzinnych, o relacjach społecznych.
Od zawsze miałam świadomość, że jestem brzydka, gruba, nieatrakcyjna, stara. Nie przeglądam się w lustrze, bo lustra nie mam, nie licząc może lustra w łazience i na drzwiach w szafie. Podobno jestem fotogeniczna, podobno ładnie wychodzę na zdjęciach. Pstrykam więc sobie zdjęcia, wybieram te najkorzystniejsze i już humor mi się poprawia. 
Chęć fotografowania jest mobilizacją do działania, do wyjścia z domu, zrobienia czegoś pożytecznego.
Moje choroby, zwłaszcza te związane z tarczycą całkowicie pozbawiają mnie energii i chęci do życia. Stosowane leki, kawa i zabójczy cukier paradoksalnie pobudzają mnie do aktywności. Co prawda na krótki czas, ale właśnie ten czas staram się maksymalnie uaktywnić, póki nie opadnę z sił. 
Mogłabym w chwili przypływu energii wziąć się za porządki, za działkę, ale ... ja wybieram realizowanie moich fotograficznych pomysłów. Nie mam szans na kosztowne podróże, robię więc tu i teraz, w tak zwanym międzyczasie, jadąc na zakupy, z wizytą do chorego, po drodze na cmentarz. 
Przesyłane znajomym zdjęcia są rodzajem zakodowanej informacji, że żyję, gdzie byłam, co robiłam. Oni wiedzą, że gdy mnie nie ma w sieci to znaczy, że jestem wyautowana z życia. 
Człowiek skazany na samotne życie powinien być przezorny.  Różnie się życie toczy, tylu moich rówieśników odeszło już z tego świata, trzeba być przygotowanym na wszystko.

wtorek, 24 kwietnia 2018

Podróże Stanisława Błaszczyny

Kiedy czytam "Zapiski" Stanisława Błaszczyny miewam chwile, by jak najszybciej sięgnąć po kolejną książkę autora, książkę, w której jest pełno zdjęć z całego świata. I broń Boże, nie dlatego, że książka jest nieciekawa, ale dlatego, że autor w "Zapiskach" opisuje krótko i zwięźle jakiś temat, zdając jednocześnie prowokacyjnie pytania, mnóstwo pytań. Z pewnością chce skłonić czytelnika do refleksji na temat. Mam więc dylemat czy zastanawiać się na odpowiedzią na zadane pytania, czy może sięgnąć po gotowca. Więcej na poruszane w "Zapiskach" tematy można uzyskać w kolejnych książkach. "Podróże" oprócz autorskich przemyśleń, wspaniałych opisów, literackich cytatów wzbogacone są fotografiami. 
Autor przemierzył z aparatem fotograficznym chyba wszystkie kontynenty.
W książce "Podróże" pokazał Indie, Kambodżę, Nepal, Laos, Chiny, Tybet, Birmę, Tajlandię, Wietnam, Singapur, Brazylię, Peru, Meksyk, Hawaje, Kostarykę, Gwatemalę, Jamajkę, Wyspy Dziewicze, Brazylię. Opisał też Włochy, Hiszpanię, Norwegię. Sporo miejsca poświęcił Ameryce Północnej, gdzie przez wiele lat organizował i prowadził wycieczki krajoznawczo-turystyczne. Co by tu jeszcze wyliczyć? Kanadę, Wielką Brytanię? Oczywiście opisał je i ubogacił fotografiami. A każde zdjęcie doskonale skadrowane jest swoistym dziełem sztuki. Czy to zasługa dobrego sprzętu? Nie sądzę. W dobie fotografii cyfrowej nie wystarczy nakierować obiektyw na cel i bezmyślnie pstrykać. Trzeba mieć wyczucie, wizję i fotograficzny zmysł artysty. Świat jest taki kolorowy naszpikowany detalami, niezbędna jest umiejętność obserwowania i selekcji.
Nie jest to typowy przewodnik podróżniczy zawierający kilka żelaznych zasad, których turysta powinien wziąć pod uwagę planując wyprawę. Książka przydatna dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę zdobywania świata, jak również dla osób, którzy już ten świat zdobyli, ale chcieliby porównać doświadczenia autora z własnymi, zweryfikować co przeoczyli podczas własnych podróży lub po prostu odświeżyć wspomnienia. 
Książka szczególnie cenna, bo to co opisuje autor w "Podróżach" jest nie tylko ilustrowane pięknymi fotografiami, ale wzbogacone o bardzo obszerne refleksje filozoficzne, psychologiczne, przyrodnicze, informacje historyczne i literackie metafory. 
Ujęły mnie portrety ludzi za całego świata. Zdjęcia ludzi są bardzo wdzięcznym tematem. Przykuwają wzrok pomarszczone twarze, przenikliwe oczy, niepowtarzalne uśmiechy, ciekawe fryzury, stroje. 
Zastanawiam się czy autor pytał o zgodę modela czy robił zdjęcie z ukrycia, z zaskoczenia, naruszając jego prywatność. 
Miałam kiedyś kłopotliwą sytuację związaną z umieszczeniem zdjęć w sieci bez zgody pewnej artystki fotografika, która przypadkowo znalazła się w kadrze. Dla świętego spokoju usunęłam te zdjęcia, chociaż wcale nie byłam przekonana o jej racji. Ona sama fotografuje mnóstwo osób i nie wierzę, aby każdą z nich prosiła o wyrażenie zgody i to w dodatku zgody na piśmie. 

Stanisław Błaszczyna, jak pisze, wywiózł z Kambodży najwięcej zdjęć przedstawiających dzieci. Zdjęcia bardzo zróżnicowane tematycznie, nakreślają psychologiczny portret dziecięcej społeczności, autor pokazuje ich stan emocjonalny, status społeczny, dzieci smutne i wesołe, brudne i schludnie ubrane i z radosnym dziecięcym uśmiechem. 
Dopełnieniem zdjęć są ciekawe teksty o ich sytuacji rodzinnej, biedzie, problemie prostytucji, pracy nieletnich.

I kolejny ciekawy wątek. W "Zapiskach" autor wzdycha:

"Ach ... jeszcze te kobiety, kobiety, kobiety! Po ulicach (i parkach) polskich miast chodzą najpiękniejsze kobiety świata! W żadnym europejskim mieście nie widziałem tak wielu kobiet o tak wielkiej urodzie. Co tam Włoszki, Hiszpanki, Francuzki, Angielki ... Polki i jeszcze raz Polki!
Boże ... tylko one mogą mnie odciągnąć od takiego tematu, jak Wyspiański".

Tymczasem w "Podróżach" możemy podziwiać urodę pięknych kobiet świata, których autor zgromadził niezłą kolekcję.
"Podczas swoich wojaży zawsze zwracałem uwagę na kobiety, które spotykałem na swojej drodze. Z oczywistych względów (zwłaszcza wtedy, kiedy w podróży towarzyszyła mi żona) ta uwaga nie mogła być nachalna czy niedyskretna: alibi w takich momentach zawsze stanowił dla mnie aparat fotograficzny. Tak więc to bardziej estetyka niż erotyka była miarą tych spotkań - także chęć poznania kulturowej otoczki, jaka towarzyszyła kobietom w każdym z ich krajów".


zobacz >> Kobiety Świata
Linki
Znalazłam przepis na miłość

sobota, 21 kwietnia 2018

Znalazłam przepis na miłość

Tak, to prawda. Znalazłam przepis na miłość. Do sztuki, panowie, do sztuki!
Jestem na etapie czytania książki "Zapiski" Stanisława Błaszczyny. Książka jeszcze gorąca, nie ma jej jeszcze na półkach księgarskich. Spośród czterech jego ostatnio wydanych dzieł, zaczęłam od Zapisków. Rewelacja. Dużo złotych myśli i filozofii, nie zamierzam pochłaniać ich jednym tchem, tylko czytać powoli i uważnie. Czytałam bloga Błaszczyny, ale to nie to samo co czytanie w wersji papierowej.
Książkę można czytać od początku, od tyłu, od środka, od oglądania obrazków. Nie ma fabuły jak poczytne romanse.
I nie jest to przepis na miłość w stylu Greya. Co prawda nie czytałam "50 twarzy ..", ani nie oglądałam, ale słyszałam o fenomenie. Słyszałam i widziałam  i to na własne oczy kłótnie i spory kochanków wywołane Greyem, mimo to jeszcze nie sięgnęłam po ten bestseler.

Czytając w Zapiskach wątek o "Kobiecie z wagąVermeera w Galerii Narodowej w Waszyngtonie zaczerwieniłam się.
Autor Zapisków :
"Przeczekawszy zainteresowanie kilku zwiedzających, wreszcie i ja do niej podszedłem - i miałem ją tylko dla siebie, chyba nawet dłużej niż te Coelhowskie "jedenaście minut". 
Po czym na kilku stronach opisuje piękno dzieła Vermeera. 
Jaka piękna analiza! Trzeba mieć duszę artysty, by nie tylko dojrzeć, ale jeszcze mistrzowsko opisać i zinterpretować piękno obrazu, jego koloryt, światło, szczegóły, tło. 
>> https://wizjalokalna.wordpress.com/2016/11/03/spokoj-w-calym-tym-zgielku-przed-kobieta-z-waga-vermeera/
Czytałam z zapartym tchem, przypomniałam sobie moment, gdy Wisława Szymborska zachwycała się obrazem Mleczarki Vermeera w holenderskiej galerii. 

Dopóki ta kobieta z Rijksmuseumw namalowanej ciszy i skupieniu
mleko z dzbanka do miski
dzień po dniu przelewa,
nie zasługuje Świat
na koniec świata.
                                             Wisława Szymborska


Jak kundel z podkurczonym ogonem przerwałam czytanie i zrobiłam sobie rachunek sumienia i mocne postanowienie poprawy. Od teraz, podobnie jak Błaszczyna czy Szymborska będę z uwagą i dokładnością analityczną oglądać w muzeach dzieła sztuki, a nie tak jak inni ganić w pośpiechu po muzealnych salach.
Owszem, zdarzało mi się, że wychodziłam z muzeum ostatnia, przeganiana przez panią, żeby kończyć, bo chcą już zamykać. Byłam ostatnia, bo skupiałam się raczej na sfotografowaniu ekspozycji, a nie na analizie co też autor miał na myśli. Nie wszędzie można fotografować, ale zdarzają się wyrozumiali muzealnicy. 
W domowym zaciszu lubię przeglądać utrwalone na karcie pamięci dzieło, po dziele, eksponat po eksponacie. 
Ciekawi mnie co myślą sobie znawcy sztuki widząc bezmyślną wędrówkę zwiedzających w muzeum?

Stanisław Błaszczyna - podróżnik, dziennikarz, publicysta, krytyk filmowy, bloger i obieżyświat ... wiele by można napisać o jego pasjach. Od kilku lat śledzę jego blogi, czytam wywiady z wybitnymi ludźmi ze świata polityki i kultury, zachwycam się zdjęciami z podróży z całego świata.

2 czerwca 2018 
Stanisław Błaszczyna ma zaplanowane na godz. 17 spotkanie autorskie w Muzeum Ziemi Leżajskiej, w swoim rodzinnym mieście Leżajsku. Autor zaprezentuje swoje książki: "Zapiski", "Artykuły, lektury, rozmowy", "Kino, teatr, sztukai "Podróże". Książki bogate w refleksje na temat szeroko pojętej kultury i człowieka: literatura, kino, filozofia, sztuka, psychologia, kultura masowa, natura, podróże... 
Spotkanie z Marylką Wróbel siostrą Stanisława Błaszczyny

Tom II "Artykuły, Lektury, Rozmowy" autorstwa Stanisława Błaszczyny, w którym Autor zawarł teksty publikowane w prasie polonijnej i krajowej oraz publikowane w formie bloga w Internecie. Książka podzielona jest na rozdziały: I. Artykuły, II.Lektury, III. Rozmowy, IV. Lirycznie?.

III tom"Kino, teatr, sztuka"

Wybór tekstów filmowych autora publikowanych na łamach pism krajowych m. in. Kino, Film na Świecie, Polityka, Wprost, Powiększenie
oraz polonijnych – Dziennik Chicagowski, Dziennik Związkowy,
obejmujący okres dwóch dekad i dotyczący kina w wielu jego aspektach: od monografii największych twórców (Ingmar Bergman, Krzysztof Kieślowski) przez kino gatunkowe – film wojenny, po fenomen artystyczny i popkulturowy.
Eseje na temat głośnych filmów kina światowego ostatnich lat.

Zbiór zawiera także recenzje ponad 170 filmów polskich i zagranicznych oraz kilka przedstawień teatralnych (Gombrowicz, Wyspiański, Teatr ZAR).

Linki:

piątek, 20 kwietnia 2018

Zuckerberg się mną interesuje

Czy ty się nie boisz, że właściciel Facebooka Mark Zuckerberg interesuje się tobą, zbiera informacje o tym co robisz, gdzie podróżujesz, z kim się spotykasz? - pytają mnie moi znajomi, w związku z aferą wypłynięcia danych o użytkownikach tej platformy. 
Podobny obrazJeśli młody bogaty facet, miliarder, właściciel portalu społecznościowego będącego w piątce najbogatszych firm na świecie interesuje się starą babą, starszą ode siebie o 30 lat, mieszkającą gdzieś na prowincji, w kraju, w którym pewnie nigdy nie był, ogląda jej zdjęcia, czyta jej posty, to mogę się tylko cieszyć - odpowiadam żartobliwie. Mogę jedynie ubolewać, że facet, który się mną interesuje nie jest w moim typie, ewentualnie, że nie daje mi lajka pod tym co udostępniam na stworzonym przez niego portalu, nie dopisuje komentarzy i że nie zaprosił mnie do grona znajomych, chociaż dzięki mnie zarabia miliardy.
Owszem, boję się, ale raczej tego, że mogliby zlikwidować Facebooka. Pewnie tylko nieliczni z dwóch milionów użytkowników nie boi się likwidacji. Dużo straciłabym - relacji społecznych, rodzinnych, pasjonackich. Facebook traktuję, jako narzędzie do utrzymywania kontaktów z ciekawymi ludźmi. Jestem przywiązana do komputera, no, może nie cały dzień, ale nie wyobrażam sobie życia bez dostępu do sieci. Mogę jedynie współczuć tym, którzy nie znają jego wartości. 
Tanim kosztem, bo wirtualnie zwiedzam świat, pogłębiam naukę, słucham muzyki, kibicuję sportowcom, napędzam sobie czytelników moich licznych blogów, podtrzymuję przyjaźnie, znajduję rodzinę, o której nie miałam pojęcia, że istnieje, kontaktuję się z rodziną i znajomymi, którzy mieszkają na drugim końcu świata. Nie wszystko i nie wszyscy są na wyciągnięcie dłoni. 
Internet mi to umożliwia, usprawnia i ubogaca moje marne życie. 
Kilku moich znajomych w obawie przed inwigilacją zmieniło swój status, zmienili nazwisko, adres, niektórzy usunęli zdjęcia. Tylko po co?
Pewnie z nieznajomości funkcjonowania cyberprzestrzeni. Jak ktoś zechce dowiedzieć się o człowieku i tak się dowie, chociażby z telefonu komórkowego. Metadane zapisywane są na wszystkich urządzeniach mobilnych, komputerach, aparatach fotograficznych, GPS-ach zainstalowanych w samolotach, statkach, samochodach. Wszelkie urządzenia do nawigacji, są pomocne, użyteczne, ale jednocześnie tak samo niebezpieczne jak krytykowany Facebook. Zdjęcia wysyłane na Instagrama, messengera, filmiki na YouTube też zostają na zawsze w cyberprzestrzeni. Nie potrzeba nam wszczepiać chipów, żeby wszystko o wszystkich wiedzieć. 

Jeżeli ktoś chce grzebać w moich danych, niech grzebie, ja nie mam nic do ukrycia. Nie zarabiam, ale są tacy, którzy czerpią olbrzymie zyski, ja im tego nie zazdroszczę. 

Czy bez Internetu, bądź Facebooka można żyć? Można, ale po co? Żyć jak dawniej? 
Dawniej kupowałam włóczkę i sama dziergałam swetry, kupowałam materiały i sama szyłam sukienki, dzisiaj kupuję gotowe w sklepie. Moja babcia nie kupowała włóczki, tylko hodowała barany i z wełny robiła włóczkę na swetry, hodowała gęsi, skubała pióra, a z pierza robiła poduszki i pierzyny. Ja kupuję gotowe w sklepie, lepsze, bo nie alergizujące i można je wyprać w pralce automatycznej. 
Mamy wracać do takich czasów? Trzeba korzystać z nowych technologii.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...