Nie zdążyliśmy się jeszcze nim nacieszyć, nie zdążyliśmy go nawet jeszcze opić, gdy dosłownie na drugi dzień od zakupu Fiata przydarzyła mi się moja pierwsza katastrofa samochodowa.
Wracałam z dzieckiem do domu od rodziców, aż tu nagle przednia szyba samochodu zrobiła się mlecznobiała, jakby pokryta gazą czy gęstą pajęczyną, przesłaniając mi pole widzenia. To kamień spod mijającej ciężarówki uderzył w szybę i rozbił ją w 'drobny mak'.
Rozpacz w domu była okropna, święta Bożego Narodzenia tuż tuż, a my nie zdążyliśmy się nacieszyć naszym nowym nabytkiem. Nie było możliwości szybkiego usunięcia usterki. Wizyta w PZU, gorączka przedświątecznych zakupów. Z powodu braku garażu, trzeba było nakryć samochód plandeką i święta spędzić w wielkim smutku i rozpaczy.
Kilka lat później, naszym Maluchem wybraliśmy się na wczasy. Pokonaliśmy 700 km nad morze, nasze polskie, pojechaliśmy do Władysławowa. Co prawda znacznie bliżej moglibyśmy wypoczywać na Węgrzech, bo do Hajduszoboszlo mamy zaledwie 400 km, ale wybraliśmy Bałtyk ze względów zdrowotnych, wiadomo jod, bryza morska, ryby, Półwysep Helski, Trójmiasto etc. Wczasy z dziećmi były wyjątkowo udane. To była najdłuższa wyprawa w życiu naszego Malucha.
Zimą samochodem jeździliśmy na narty, latem nad wodę, jesienią na grzyby do lasu. Wybieraliśmy się na wycieczki w Bieszczady, na Roztocze, jeździliśmy w Pieniny.
Zdarzało się, że maluch zastępował prawdziwego konia, organizowaliśmy kuligi, za pomocą długiej liny zaczepionej do samochodu ciągnięte były sanki przez leśne ośnieżone dróżki w okolicach naszych leżajskich ogródków działkowych. Dzieci na sankach miały wielką frajdę. Oczywiście jechało się powolutku, daleko od szosy, zachowując środki ostrożności, bez narażenia dzieci na jakiś przykry wypadek. Jazda na sankach była bezpieczna.
Dobra passa się skończyła wraz z wypadkiem, jaki przydarzył się mojemu nieletniemu wówczas synowi. Zdarzało się, że podkradał ojcu kluczyki i jeździł po mieście maluchem nie mając prawa jazdy oczywiście. Pewnego razu wjechał w jednokierunkową wysypaną żwirem uliczkę, pod prąd, musiał nieźle grzać, bo nie wyrobił na zakręcie, dachował i przy okazji skosił komuś kawał płotu. Co się działo potem i jaka awantura była w domu to lepiej przemilczę.
Puentą tego wydarzenia niech będzie refleksja dla wszystkich rodziców. Mój syn wówczas ze zdziwieniem oświadczył:
- mamo, tym samochodem to się całkiem inaczej jeździ, niż w komputerze!
Mija 40 lat, odkąd wyprodukowano pierwszy samochód rodzinny. Mój Fiat w grudniu będzie obchodził też okrągłą rocznicę. Staruszkowi stuknie 30 lat! Jest na chodzie, ale nim nie jeżdżę. Czuję do niego wielki sentyment.