Wczesnym rankiem zaplanowałam wyjazd z aparatem fotograficznym, więc zaraz po porannej kawie wybrałam się na zdjęcia. Po drodze zmieniłam plany, zatrzymałam się w ogrodach klasztornych i po zrobieniu pięknych fotek zdecydowałam się na powrót do domu.
Synoptycy zapowiadają zmiany pogodowe, podobno dzisiaj ostatni dzień będzie upalny, od jutra, a może nawet już od dziś mają padać deszcze, gwałtowne burze, a nawet może i grad.
Nie ma co czekać, jutro może pogoda się zmienić.
Niewiele myśląc ponownie wsiadłam do samochodu i skoczyłam na chwilę do Starego Miasta, zostawiając na gazie gotującą się zupę.
Napstrykałam mnóstwo ciekawych zdjęć, miałam już wracać do domu, bo okropny żar lał się z nieba. Jeszcze tylko jedna fotka – pomyślałam i postanowiłam zejść niżej brzegu spokojnego Sanu.
Woda bardzo mętna i brudna, na drugim brzegu piękne ogromne łachy rzecznego piasku ukazujące prawdziwe dno rzeki. Niczym plaża, a na niej pełno ptaków, stada kaczek, a na granicy z wodą zielone plamy, to zakwit glonów.
Spokojnym krokiem, ostrożnie zbliżałam się do stromej skarpy i nagle, jak ze skoczni zjechałam po suchej trawie w dół.
Rany boskie, zaraz wpadnę do wody!
I nagle, z aparatem w jednej ręce i pękiem kluczy (od samochodu i od mieszkania) w drugiej przekoziołkowałam ze stromej skarpy na sam dół. Zatrzymałam się tuż nad wodą. Przeraziłam się ogromnie. Bolała mnie noga i prawy bark.
Złamane!? – przemknęło mi przez myśl. Wstanę czy nie dam rady? Kto mnie tutaj leżącą w krzakach znajdzie?
Chwała Bogu, że nie miałam ze sobą torebki z moimi skarbami. Z pewnością by mi się rozsypały i wpadły do wody - pomyślałam.
W pobliżu nie było żywego ducha. W domu gotująca się zupa. Jeśli za chwilę zerwie się burza to mnie woda porwie w zdradzieckie głębiny rzeki. Za niecałe dwa tygodnie mam ślub syna. Robiłam w przyśpieszonym tempie rachunek sumienia. A tyle się bębni wkoło o nieroztropnych spacerowiczach na brzegami rzek, którzy w nieznanych okolicznościach zaginęli. Byłam zła na siebie za głupotę i bezmyślność.
Jeszcze tylko kilka fotek. Na pamiątkę.
Nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Po chwili byłam już w miarę sprawna, wygramoliłam się na górę i szczęśliwa z Happy Endu wróciłam do domu.
Nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Po chwili byłam już w miarę sprawna, wygramoliłam się na górę i szczęśliwa z Happy Endu wróciłam do domu.
***
Jak podają media dzień wcześniej 31 sierpnia zaledwie kilkaset metrów stąd w pobliżu Piskorowic jeden z mieszkańców odkrył w Sanie dwuczłonową łódź najprawdopodobniej z czasów I wojny światowej. Poinformował również, że wraz ze swoim znajomym dotarli do łodzi i wydobyli z niej trzy karabiny, dwie łopaty saperskie i inny sprzęt wojskowy, który zabrali, aby przekazać konserwatorowi zabytków.
To odkrycie jest wspaniałym prezentem na 100-lecie Wielkiej Wojny!