Pomyślałam, że i mi wypadałoby poświęcić kilka słów stołom. Stołom, które towarzyszyły mi przez sześć dekad życia, a było ich co najmniej kilka.
Jeden stary, duży, drewniany stół kuchenny u dziadków w Kuryłówce, jeden też z Kuryłówki stojący w pokoju, jeden dębowy, nie lubiany, bo blat miał wypaczone deski i wreszcie okrągły w moim rodzinnym domu. Wszystkie pamiętają rodzinne opowieści, pełne humoru, rodzinnych niesnasek. Pamiętają zapach świątecznych potraw. I wreszcie mogłabym napisać o stole, którego nigdy nie miałam, a przydałby się do rozmów podczas wspólnych posiłków. W moim niedużym M-3 od zawsze stoi tylko ława, co prawda duża, ale niewygodna i wiecznie zabałaganiona.
Drewniany kuchenny stół u mojej babci pamiętał, bo już od dawna go nie ma, moje dzieciństwo. Kiedy zasiadałam do stołu, z podkulonymi pod brodę nogami czekając na śniadanie, babcia krzątała się jeszcze przy kuchni, piekła na blasze prozaki, gotowała kartoflankę z bybkami. Stawiała kubki z mlekiem, jeszcze ciepłym, z pianką, ze świeżego udoju. W kuchni unosił się aromat kawy zbożowej, a z kołchoźnika dolatywała muzyka. Na pobielonej ścianie nad stołem wisiał święty krzyżyk. Wkrótce przychodził dziadek, zasiadał do stołu nakrytego ceratą i opowiadał ciekawe i śmieszne historyjki, czasem relacjonował co tam dzieje się w stajni, czy nakarmił krowy, czy napoił kobyłę, czy do końskiego żłobu wrzucił trochę owsa wymieszanego z sieczką.
Na tym stole babcia ustawiała świeżo upieczone bochny chleba. Piekła je własnoręcznie. Na tym stole babcia przygotowywała słynne szwabskie pierogi. Na tym stole dziadek sam wyrabiał wspaniałe wędliny. Smak i zapach prawdziwych wiejskich kiełbas do dzisiaj pamiętam. Na tym stole jadłam kulaszę ze świeżo zrobionym masłem i popijałam świeżą maślanką.
Ten stół miał duszę. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy to babcia się bardzo denerwowała, bo dziadek z przekorą odpowiadał na jej narzekania, przekręcał słowa, udając, że słyszy coś innego, coś na zasadzie gry półsłówek. Babcia o chlebie, a dziadek o niebie. Wychodziły z tego śmieszne dialogi, ja się śmiałam do rozpuku, a babcia bywała zgorszona głupawymi gadkami dziadka.
W naszym drewnianym domu w Kuryłówce w pokoju stał duży owalny stół. Był elementem zestawu mebli zrobionych tuż po wojnie na zamówienie przez stolarza, naszego kuzyna Adama Andresa. Zasiadaliśmy przy tym stole przez wiele lat w dużym rodzinnym gronie do wieczerzy wigilijnej, śpiewaliśmy kolędy, oczekując na wyjście do kościoła na pasterkę. Pamiętał moje chrzciny w Święta Wielkanocne 1954 roku. Impreza podobno była niczym wesele.
Jednym z cennych mebli w naszym domu był dębowy stół. Mama kupiła go po wojnie, okazyjnie od jakiegoś handlarza. Nie lubiłam tego stołu, blat miał nieco wypaczony, złożony z trzech desek. Ten stół miał pod blatem szufladę. Przetrzymywałam tam moje pamiętniki, kalendarzyki, listy od koleżanek i inne cenne osobiste gadżety. Dostałam go po latach w spadku, skróciłam nieco nogi, a kiedy już był nieużyteczny, jako zbędny mebel wywiozłam do domku na działce.
U rodziców w pokoju gościnnym, bo tak nazywaliśmy największy pokój w bloku mieliśmy duży okrągły stół. Rozkładany był okazjonalnie na potrzeby dużych rodzinnych uroczystości. Na wigilię mama okrywała go lnianym obrusem, cennym, bo przekazanym w posagu od babci Franki. Babcia ten obrus dostała na wiano od swojej mamy. Obrus pamiętał jeszcze XIX- wieczne czasy. Utkała go jeszcze praprababka Jadwiga z Pietrychów.
Ten stół miał duszę. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy to babcia się bardzo denerwowała, bo dziadek z przekorą odpowiadał na jej narzekania, przekręcał słowa, udając, że słyszy coś innego, coś na zasadzie gry półsłówek. Babcia o chlebie, a dziadek o niebie. Wychodziły z tego śmieszne dialogi, ja się śmiałam do rozpuku, a babcia bywała zgorszona głupawymi gadkami dziadka.
W naszym drewnianym domu w Kuryłówce w pokoju stał duży owalny stół. Był elementem zestawu mebli zrobionych tuż po wojnie na zamówienie przez stolarza, naszego kuzyna Adama Andresa. Zasiadaliśmy przy tym stole przez wiele lat w dużym rodzinnym gronie do wieczerzy wigilijnej, śpiewaliśmy kolędy, oczekując na wyjście do kościoła na pasterkę. Pamiętał moje chrzciny w Święta Wielkanocne 1954 roku. Impreza podobno była niczym wesele.
Jednym z cennych mebli w naszym domu był dębowy stół. Mama kupiła go po wojnie, okazyjnie od jakiegoś handlarza. Nie lubiłam tego stołu, blat miał nieco wypaczony, złożony z trzech desek. Ten stół miał pod blatem szufladę. Przetrzymywałam tam moje pamiętniki, kalendarzyki, listy od koleżanek i inne cenne osobiste gadżety. Dostałam go po latach w spadku, skróciłam nieco nogi, a kiedy już był nieużyteczny, jako zbędny mebel wywiozłam do domku na działce.
U rodziców w pokoju gościnnym, bo tak nazywaliśmy największy pokój w bloku mieliśmy duży okrągły stół. Rozkładany był okazjonalnie na potrzeby dużych rodzinnych uroczystości. Na wigilię mama okrywała go lnianym obrusem, cennym, bo przekazanym w posagu od babci Franki. Babcia ten obrus dostała na wiano od swojej mamy. Obrus pamiętał jeszcze XIX- wieczne czasy. Utkała go jeszcze praprababka Jadwiga z Pietrychów.
Ten stół z kolei pamięta wszystkie wesela córek i prawie wszystkie chrzciny wnuków i wnuczek. Przy tym stole spędziłam wiele godzin na rozmowach z rodzicami o ich życiu, przeżyciach wojennych.
Stół jest ważnym miejscem rodzinnych spotkań. Od zawsze marzyłam, aby mieć w domu stół. Moglibyśmy spokojnie i wygodnie zasiadać do posiłków i rozmawiać. W moim domu nigdy nie miałam, niestety stołu. Do spożywania posiłków, do nauki, odrabiania lekcji, do zdmuchiwania świeczek na urodzinowych tortach, do stawiania flakonów z kwiatami służyła nam zawsze tylko duża ława.
Właściwie to nie ważne jaki ktoś ma stół, nawet nie ważne co postawimy na stole, ważne z kim i w jakiej atmosferze przy stole zasiądziemy.
Stół jest ważnym miejscem rodzinnych spotkań. Od zawsze marzyłam, aby mieć w domu stół. Moglibyśmy spokojnie i wygodnie zasiadać do posiłków i rozmawiać. W moim domu nigdy nie miałam, niestety stołu. Do spożywania posiłków, do nauki, odrabiania lekcji, do zdmuchiwania świeczek na urodzinowych tortach, do stawiania flakonów z kwiatami służyła nam zawsze tylko duża ława.
Właściwie to nie ważne jaki ktoś ma stół, nawet nie ważne co postawimy na stole, ważne z kim i w jakiej atmosferze przy stole zasiądziemy.
dziękuję za ten felieton, obudził parę wspomnień i refleksji
OdpowiedzUsuń