Obiecałam kiedyś lojalnie naszemu przewodnikowi dochować tajemnicy i nie ujawniać jego zawodowej wpadki, ale co
tam, tyle lat już minęło, że nie mogę sobie odmówić napisania o wycieczce do Werony śladami Romea i Julii. Najwyższy czas, aby anegdota ujrzała światło dzienne.
Będąc na
wczasach w Bibionie wybraliśmy się pewnego słonecznego dnia na wycieczkę do
Padwy i Werony.
Nasz
przewodnik z książeczką w jednej i parasolką w drugiej ręce dość zdecydowanym
krokiem zaprowadził nas na wąską uliczkę via Cappello, pełną wysokich kamienic, zatrzymał się pod numerem
23 i parasolką wskazał balkon na drugim, a może nawet na trzecim piętrze, jako słynny balkon Julii. Kiedyś
ta XIII-wieczna kamienica należała do rodu patrycjuszy o nazwisku Cappelli.
Wszyscy zadarliśmy głowy do góry, każdy
trzaskał zdjęcia najsłynniejszego balkonu świata. Tylko ja miałam wątpliwości. Jak
on tam wlazł? Miłość, co prawda czyni cuda, ale bez przesady!
Po chwili weszłam w bramę kamienicy. W
podwórzu ujrzałam najpierw ‘złoty’ posąg pięknej Julii, dłuta Nereo
Costantiniego, wykonany z brązu, a po prawej stronie rozpoznałam słynny balkon Casa
di Giulietta porośnięty dzikim winem.
Wyskoczyłam jak poparzona na ulicę i
niczym Archimedes krzyknęłam.
- Eureka! To nie ten balkon, prawdziwy
jest tam, na dziedzińcu! – i wskazałam tajemniczy zaułek szekspirowskich
kochanków.
Dziedziniec legendarnego domu Julii był
remontowany, kręciło się po nim kilku robotników. Podobno dotknięcie piersi Julii
przynosi szczęście, stąd posąg od głaskania jest tak wypolerowany przez turystów,
że świeci się, jakby był ze złota.
Potem
jeszcze odwiedziliśmy domniemane miejsce spoczynku szekspirowskiej Julii.
Przy via Shakespeare, niedaleko Piazza Bra, w podziemiach kościółka San
Francesco al Corso, stanął w 1937 r. pusty antyczny sarkofag bez pokrywy z
różowego marmuru, który dotąd stał w krużgankach kościoła. Pomysłodawcą
projektu był kurator werońskich muzeów Antonio Avena, który pragnął nadać temu
miejscu nowy wygląd, bardziej odpowiadający oczekiwaniom romantycznych turystów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz