Pamiętam wyjazdy na wieś do dziadków. Do Kuryłówki na wakacje zjeżdżały dzieciaki niemal z całej Polski. Wymyślaniu zabaw nie było końca. Jeśli znudziły się zabawy na pobliskim błoniu, cała gromadka kotłowała się najczęściej na naszym podwórzu. Duży ogród pełen jabłek, gruszek, śliwek, wiśni, orzechów włoskich czy laskowych był niczym raj dla rozbrykanych dzieciaków, pełnych szaleńczych pomysłów.
Jak przez mgłę pamiętam ślub mojej siostry Ireny z chłopakiem z Poznania, który przyjechał do babci Pękalowej. Słońce miało się ku zachodowi, gdy orszak weselny, liczący co najmniej kilkanaście par szło od błonia, na nasze podwórze, a potem na przycerkiewny cmentarz, tuż za naszym płotem. Było bardzo gwarno i wesoło.
Jak przez mgłę pamiętam ślub mojej siostry Ireny z chłopakiem z Poznania, który przyjechał do babci Pękalowej. Słońce miało się ku zachodowi, gdy orszak weselny, liczący co najmniej kilkanaście par szło od błonia, na nasze podwórze, a potem na przycerkiewny cmentarz, tuż za naszym płotem. Było bardzo gwarno i wesoło.
Bawiłyśmy się w dom. Babcia miała dwie krowy, jedna Sarna groźna i nie przystępna, druga nieco starsza Ulina. Ta druga była łagodna, spokojna, dostępna. Jako dzieciaki bardzo maltretowałyśmy jej dojki, a pozyskane mleko, wlewane do metalowych puszek po konserwach, służyło nam do pieczenia placków na bazie piasku i niedojrzałych jabłek. Kolorowe szkiełka z rozbitych szyb nazbierane spod cerkwi pw św. Paraskewy, niczym bakalie służyły do ozdoby dziecięcych wypieków.
zobacz też:
zobacz też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz