Lada dzień stuknie mi pół wieku. Pora na refleksje. Co nam zostało z tamtych lat? Jak zapisały się one w mojej pamięci? Krytykowane prawie przez wszystkich czasy PRL-u zasługują na ocenę indywidualną. Każdy ma swój stosunek do wydarzeń w tamtych czasach. Dla mnie te czasy, to moje dzieciństwo, moja młodość, moja edukacja , moje życie.
Najbardziej kojarzy mi się epoka "odnowy" początku lat siedemdziesiątych. z hasłem "Pomożecie? Pomożemy". Gdy 20 grudnia 1970 - Władysław Gomułka utracił stanowisko szefa partii i państwa, na I sekretarza KC PZPR wybrano Edwarda Gierka, dotychczasowego przywódcę PZPR na Śląsku. 24 stycznia 1971 - Gierek jedzie do strajkującej stoczni w Szczecinie i po wielogodzinnej dyskusji z robotnikami skłania ich do przerwania strajku i poparcia nowego kierownictwa PZPR. Nazajutrz w Gdańsku na spotkaniu z robotnikami pyta: "Pomożecie?" a zebrani odpowiadają chórem: "Pomożemy".
Fartuszki przedszkolne - kolorowe, z kieszonką na brzuchu i skrzyżowanymi paskami na plecach. Najczęściej szyły je dla swoich pociech mamy, bądź babcie z taniego kretonu.
Świętego Mikołaja bezceremonialnie zamieniono na - Dziadka Mroza.
W szkołach nie było rewii mody. Wszystkich uczniów obowiązywały fartuszki szkolne - granatowe, atłasowe, bawełniane, a nieco później już wygodniejsze do prania i prasowania stilonowe ubranka noszone przez dzieci w imię równości. Kołnierzyk był elementem odczepianym co ułatwiało procesy czyszczenia. Fartuszki szyła mi babcia lub krawcowa. W późniejszym okresie, wraz z upowszechnieniem materiałów z włókien syntetycznych, pojawiły się mundurki "nonajron" w kolorze granatowym.
Obowiązkowym identyfikatorem przynależności ucznia do danej szkoły była tarcza szkolna, przyczepiana do rękawa fartuszka. W średniej szkole był to jeden z elementów kontrolowanych przez nadgorliwych nauczycieli. Kontroli podlegała m. in. jakość przyszycia tarczy do ubrania. Niedozwolone były agrafki, szpilki itp.
Worek na kapcie - worek, w którym należało przynieść do szkoły kapcie. Zmiana obuwia w szatni była surowo przestrzegana przez dyżurujących na korytarzu nauczycieli. Niesubordynowanych uczniów zmuszano do chodzenia w skarpetkach. Buty zmieniały głównie dziewczyny, chłopaki kombinowali. Worek na kapcie przytwierdzało się do tornistra
Czyn społeczny* - inicjatywa ludu pracującego miast i wsi polegająca na wykonywaniu masowo prac (najczęściej budowlano - porządkowo - melioracyjnych). Akcja była zakrojona na ogromną skalę, zwykle tuż przed wielkimi świętami (22VII, 1V, oraz branżowymi: Dzień Górnika, Hutnika, Budowlańca, ...).
Lektury z makulatury - akcja z roku 1982, polegająca na wydrukowaniu na papierze makulaturowym (papier druk. sat. kl. V, 71 g, 61 cm :-) wszystkich dzieł Mickiewicza w 4 tomach. Niniejszy komplet, za symboliczną opłatę 300 zł mógł nabyć każdy, kto w odpowiednim momencie wykazał się szybką reakcją i odprowadził do punktów skupu surowców wtórnych min. 20 kg makulatury, na co pobrał stosowny kwit Makulatura - obowiązkowe dostawy makulatury mobilizowały rodziców, najbliższą rodzinę i sąsiadów. Nie miałeś wymaganych kilogramów papieru, nie było kwitka, a bez niego w szkole ani rusz
Murziłka - prenumerata obowiązkowa, pomagała w nauce języka rosyjskiego. Korespondowało się z uczniami ukraińskich szkół podstawowych. Dostałam od koleżanki z Borysławia pończochy non iron, tzw. kaprony, mapę Rosji i książkę.
SKO - szkolne PKO, gdzie młodzi Polacy lokowali swe pierwsze pieniądze. Nierzadko odejmując od ust rodzicom, dzięki wiecznie trwającej szkolnej rywalizacji - która z klas ma najwięcej "uzbierane". Najlepsza klasa otrzymywała gratulacje na apelu szkolnym
Pochody pierwszomajowe - kultowe spędy ludu pracującego miast i wsi. Za cenę niesienia czerwonej szturmówki lub wizerunku towarzysza panującego, można było zaopatrzyć się w sprzedawane ze specjalnych samochodów, luksusowe artykuły nieosiągalne w innych okolicznościach. Po sprawdzeniu listy obecności można było zgubić się w tłumie.
Kary szkolne -
Stanie w kącie - pokuta za różne wybryki, np. śmianie się, rozmawianie podczas lekcji, rzucanie papierowych kulek. Ale np będąc w I klasie osobiście stałam w kącie, za brak materiałów na prace ręczne. Była to dla mnie kara niesprawiedliwa, bo nie z mojej winy. Rodzice nie zawsze na czas przygotowali mi potrzebne gadżety.
Wyjście z sali lekcyjnej - kara wyjątkowo nudna, chyba że coś ciekawego działo się na korytarzu.
Przeniesienie do klasy równoległej - kara dość poniżająca; wymierzana przy nagannym zachowaniu.
Pisanie 100 razy w zeszycie "Nie będę pisał po ławkach" albo "Nie będę rozmawiał na lekcjach" - pisanie dotyczyło samego przewinienia. Kara bardzo czasochłonna. Pisałam 100 razy "9 x 4=36". Do dzisiaj tabliczka mnożenia kojarzy mi się z tą karą.
Odbieranie metalowych rurek z automatycznych ołówków - kara dotkliwa, bo w efekcie zostawało się z całą masą ołówków bez rurki. A bywało gorzej, jeśli odebrano rurkę od ołówka pożyczonego od starszego rodzeństwa. Szlagierem w tamtych czasach były czeskie ołówki automatyczne, bardzo dobre do tych celów.
Przyniesienie kwiatka w doniczce - stosunkowo najłagodniejsza kara. Wymierzana jak się stłukło kwiatek w klasie. Jeśli był to ulubiony kwiatek pani nauczycielki to miało się bardzo długo przechlapane.
Rekwirowanie procy, strzykawki, smoczka, jajka na wodę - w przypadku strzykawek co niektórzy nauczyciele płci męskiej wstrzykiwali zawartość za kołnierz delikwenta. Kara odbijała się tragicznie się na duszy poszkodowanego, bo chwilę po rozbrojeniu dopadali bezbronnego uzbrojeni po zęby przeciwnicy.
Targanie za uszy - paskudztwo. Dodatkowo połączone z wystawieniem na widok publiczny podczas przerwy. Zyskiwało się tym tylko opinię frajera, który dał się złapać.
Wezwanie rodziców do szkoły - stosowana w moim przypadku za gadulstwo z przyjaciółką w czasie języka polskiego w liceum.
Upomnienie na apelu - nieskuteczne, jeśli osobnik był wyjątkowo zdemoralizowany.
Obniżenie oceny ze sprawowania -j.w.
Walenie zeszytami, książką albo dziennikiem po głowie - kara standardowa celem upomnienia. Nauczyciel dawał znak, aby delikwent skupił się na lekcji. Preferowali nauczyciele, którzy nie potrafili w inny sposób zadbać o swój autorytet. Nauczyciel, którego wszyscy się bali, albo który umiał coś nauczyć nie potrzebował takich argumentów.
Wpis uwagi do dziennika - miała trwały charakter i nie dawała się wymazać. Wymierzana z niegroźnych powodów.
Bicie po łapach albo po głowie - bardzo bolesna i upokarzająca. Każdy nauczyciel miał ulubiony przedmiot, np. metalową linijkę, skakankę-rzemyk, wycior - to takie coś do czyszczenia karabinka. Do wyboru, do koloru
Gry i zabawy
Zabawy blokowe - bez wątpienia jednymi z najlepszych miejsc do zabawy były klatki schodowe w osiedlowych blokach, które wydawały się nieograniczonymi przestrzeniami wprost stworzonymi do uprawiania przeróżnych sportów i zabaw. To właśnie na klatkach schodowych skupiało się życie towarzyskie blokowej paczki, kiedy na podwórku panowały niesprzyjające warunki. Można tu było bawić się w chowanego, wojnę, grać w piłkę , siatkę, czy zwyczajnie się poganiać. Oczywiście wszelkie formy klatkowej aktywności były bezwzględnie tępione przez większość lokatorów, co wymuszało naukę szybkiej ewakuacji z bloku.
W państwa- gra strategiczno - zręcznościowa, wymagająca ostrego narzędzia i kawałka dobrej gleby. W myśl hasła "każdemu po równo", przeciwnicy rozpoczynali z takim samym terytorium, które to poprzez odcinanie kolejnych kawałków państwa przeciwnika starali się powiększać. W państwa graliśmy w podstawówce, na przerwach, po lekcjach.
Na podwórku nóż miał wiele ciekawych zastosowań.
"wywołuję wojnę przeciwko... czarne piwko... jasne piwko..." . Do dziś mam pamiątkę z gry w wojnę. Pozostały mi dwa uszczerbane zęby, bo nieopacznie wpadłam na młodszego kolegę.
w butelkę* - ekscytująca zabawa imprezowa związana z obrotem butelką wewnątrz kręgu, osoba na którą wskazała butelka była np. całowana przez obracającego.
Gry inne -
dwa ognie - podstawowa konkurencja na podwórku, na koloniach i lekcjach WF. Zasady proste: dwóch zawodników staje na przeciwko siebie, pomiędzy nimi dowolna ilość graczy w charakterze zwierzyny do odstrzału. Zbijający ciskają piłką w piszczących z rozkoszy graczy eliminując ich w ten sposób z dalszej gry. Jeśli piłka została złapana przez niedoszłą ofiarę, gracze zamieniali się rolami i była okazja do słodkiej zemsty.
W chowanego - kryjący za pomocą specjalnej odliczanki, odmierzał czas na ukrycie się pozostałych graczy. Treść wyliczanki: "Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa ten kryje" poczym następowało odliczanie do ustalonej wcześniej liczby. Najczęściej było to 100. Następnie rozlegał się przeraźliwy okrzyk "Szuuuuukaaam!!!" i kryjący ruszał ostrożnie na łowy. Należało wytropić ukrytych kolegów, zanim zdążą dobiec do miejsca "zaklepywań". Triumfalny okrzyk " Raz, dwa, trzy za siebie" nie pozostawiał złudzeń, ktoś nas przechytrzył.
W palanta,
klasy - jedna z gier "dziewczyńskich", polegająca na skakaniu po wyrysowanych na płytkach chodnika lub asfalcie. Podobna do "chłopka"
chłopek - gra "dziewczyńska" polegająca na skakaniu po narysowanym na asfalcie "chłopku" i zaliczaniu kolejnych etapów. Dodatkowo trzeba było celnie rzucać drobnym kamyczkiem w odpowiednie pola "chłopka". Charakterystyczny obrót w podskoku na głowie biedaka był jedną z trudniejszych ewolucji.
Palec pod budkę - bo za minutkę zamykam budkę. Minutka minęła, budka się zamknęła. Okrzyk wywoławczy służący zebraniu chętnych do gry
Trzepak* - centralny punkt podwórka, który pełnił rolę bramki, przyrządu do akrobacji, ławki wysokościowej, miejsca spotkań. Królował nad pozostałymi elementami infrastruktury podwórkowej
Worek foliowy - z bardzo grubej folii. Stosowany raczej w terenach niezurbanizowanych. Stanowił doskonalszą (resorowaną) wersję sanek. Niezapomnianych wrażeń dostarczał, jeśli w połowie górki worek się rozdarł i zgubił słomę - zwłaszcza na wyjeżdżonej i oblodzonej górce
Sztole - bardzo popularna gra zręcznościowa z użyciem 5 małych, żelaznych i dość ciężkich elementów ze śrubą na jednym końcu, używane do podków końskich. Kowal wkręcał 2 sztole po obu końcach podkowy końskiej na zimę, w celu zapobieżenia ślizgania się konia na śliskiej, oblodzonej nawierzchni. To taki rodzaj zimowych opon czy łańcuchów dla ciężarówek w górskim terenie. W różnych regionach znane były pod inną nazwą. Były sztole, hacle, hacele, hample, hufnale, koble, grefy. Podobnie jak z ziemniakami, na które mówiło się kartofle, z poznańskim pyry czy po góralsku grule.
Sztole do gry zdobywałam u kowala Martuli, który mieszkał na ulicy Sanowej w Leżajsku. Pozwalał mi grzebać w brudnej skrzyni, bym spośród zużytych i zdeformowanych mogła wybrać mniej zniszczone. Zardzewiałe po kilku dniach gry stawały się błyszczące.
5 hacli (sztoli) rozkładało się na dłoni, podrzucało się w górę i łapało na różne skomplikowane sposoby, np. podrzucając jeden trzeba było zgarnąć pozostałe 4 sztole leżące najczęściej na kocu, na podłodze, podrzucając 4 sztole zgarniało się jednego. Pamiętam, że istniało wiele wymyślnych technik. Niektórzy do gry używali zwykłych kamyczków.
Okręty - czyli polska, uboga ale ciekawa wersja Master Mind'a. Jeśli nie pamiętasz to, dwu graczy rysuje po dwa pola 10 x 10 oznaczone A, B, C, D, E, F, G, H, I, J poziomo i 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 pionowo, na kartce w kratkę. Jedno pole służy do narysowania swoich okrętów. Drugie jest odpowiednikiem pola przeciwnika na którym notuje się swoje „strzały”. Każdy rysuje w dowolnym miejscu na polu 1 okręt „czteromasztowy” zajmujący cztery kratki w jednej linii, 2 okręty „trzymasztowe”, 3 okręty „dwumasztowe”, 4 okręty „jednomasztowe”. Pojedynczymi „strzałami” np. A4 próbuje się zlokalizować i trafić każdy z członów okrętu przeciwnika. Przeciwnik musi po strzale powiedzieć „pudlo”, „trafiony” lub „trafiony-zatopiony”. W grze chodzi o zlikwidowanie floty przeciwnika.
Świetna gra w czasie nudnych lekcji.
Modele do sklejania - plastykowe modele do sklejania koloru białego lub zielonego, były do nabycia na ogół w Składnicach Harcerskich. Podstawowym modelem do sklejania był samolot JAK oraz MIG. Czasami trafiały się statki. Niekiedy w sklepie pojawiały się modele prod. NRD, które były dobrze do siebie dopasowane i w dodatku koloru szarego. Jeszcze lepsze były produkcje czechosłowackie, prezentowały one jednak mało spotykane u nas jednostki latające. Modelami pasjonowali się moi synowie. Do dzisiaj leżą ich szczątki w piwnicy.
Bierki* - fajowa gra z cieniutkimi patyczkami wymagająca sprytu i sprawnej ręki. Dwa trójzęby po 25 punktów, 3 harpuny po 15, 3 wiosła po 10, 3 bosaki po 5 i 24 oszczepy, każdy po 1 punkcie. Na pudełku opisywana jako "gra marynarska". Najbardziej intrygujące było w jaki sposób grają w nią marynarze na statkach bujanych przez fale...
Pele Mele - Złote Myśli to zabawa psychologiczno-wywiadowcza, polegająca na gromadzeniu odpowiedzi na istotne pytania zadawane na stronach specjalnych zeszytów. Na każdej stronie umieszczone było jakieś pytanie typu "ulubiony aktor" lub "czy masz dziewczynę?". Osoby wpisujące odpowiedzi podpisywały się pseudonimem. Pytanie najczęściej układano tak, aby można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy o osobie, prześledzić konfiguracje towarzyskie w klasie.
Pchełki - kolorowe plastikowe kółeczka w brązowym pudełeczku. Gra polegała na jak najszybszym wgonieniu mniejszych kółeczek do połówki pudełka, poprzez ich odpowiednie naciskanie większymi kółkami, dzięki czemu te małe uroczo skakały
Piekło-niebo - poskładana w wysoce niestandardowy sposób kartka papieru z miejscami na cztery palce. Po ich włożeniu można było na zmianę pokazywać dwa obrazki narysowane na ściankach powstałych ze złożenia figur. Najlepiej piekło-niebo robiło się z kartek A 4 wyrywanych ze środka zeszytu
Pamiętnik -
hobby - PRL-owskie zamiłowania hobbistyczne, to jedno z bardziej fascynujących zagadnień minionego okresu. Hobby tamtych lat, to głównie wszelkie zbieractwo. Bardzo modne było kolekcjonowanie zagranicznych opakowań po papierosach, z czekolad, opakowań po zagranicznych słodyczach., które pięknie eksponowane na słomianej macie, były ozdobą nie jednego mieszkania. Tabliczka czekolady kosztowała 19 zł, podczas, gdy chleb był 2 razy od niej droższy. Podobnie jak przy "historyjkach" z Donaldów, przeglądaniu zbiorów towarzyszyło wywąchiwanie zapachów z eksponatów. Bliźniaczym hobby było zbieranie puszek czy butelek po piwie. Były na tyle cenne , że trzymano je często za szkłem w regałach, częściej jednak były zwieńczeniem meblościanek. Było to bardzo eleganckie i światowe. Piwo w puszce było symbolem dobrobytu zachodniego świata, puste puszki po piwie dawały posmak Europy. Zdobywało się widokówki, kolekcjonowało rozmaite odznaki (metalowe i plastikowe), które kupowało się w kioskach Ruchu, dostawało od znajomych, zdobywało na rajdach, albo które dostawali w pracy rodzice Odznaki te znajdowały swoje poczesne miejsce na "słomiankach" - uroczym elemencie wyposażenia każdego socjalistycznego gospodarstwa domowego (maskującym krzywe źle otynkowane ściany, pokryte kiepskiej jakości farba). Zbierano również : nalepki, etykiety zapałczane, papierowe serwetki, zdjęcia aktorów (w tym radzieckich), małe Modelarze, modele plastikowe do sklejania, breloczki, proporczyki, znaczki okolicznościowe (wpinane w klapę) i znaczki pocztowe.
Zbieractwo zostało mi do dzisiaj. Kolekcjonuję kubki i filiżanki. Najlepszym "suwenirem" z podróży jest ciekawy kubek, czy ładna filiżanka. Z wielkim sentymentem, ślęcząc godzinami przy komputerze, wypijam z nich aromatyczną kawę czy herbatę. Obstawione mam biurko kilkoma takimi gadżetami.
Państwa, miasta - niesamowicie ambitna gra dla intelektualistów polegająca na dobieraniu państw, miast, zwierząt, roślin na żądaną literę. Stanowiła główną i ulubioną rozrywkę w szkole podstawowej. Grałam często wieczorami z siostrami, Ulką i Hanką Woltyńską. Jedyna gra dydaktyczna, która przyjęła się bez ingerencji i przymusu dorosłych. Na wybraną losowo literę należało wypisać na kartce nazwy państw, miast, rzek, zwierząt , samochodów, imion itp. Ciekawy był sposób wyboru litery. W myślach przepowiadało się alfabet aż do momentu gdy jeden z graczy mówił "STOP". Zastopowana maszyna losująca ujawniała na jaką literę piszemy hasła i gra ruszała. Kto pierwszy skończył pisać mówił "stop" i sprawdzał co się w tym czasie udało wypocić przeciwnikom. Po zliczeniu punktów, literę losowała następna osoba. Gra wysoce edukacyjna, pozwalała po pewnym czasie opanować pamięciowo całkiem spory materiał. Do dziś pamiętam: -Państwo na "Z" - Związek Radziecki.
Wyszukiwanie państw, rzek, gór na mapie. Wkradałyśmy się do sali lekcyjnej i ślęcząc przed wiszącą na ścianie mapie popisywałyśmy się znajomością geografii.
W Trybunie Ludu ukazywały się łamigłówki umysłowe. Uwielbiałam spędzać czas na ich rozwiązywaniu. Były to lata 70-te.
W 1979 roku, będąc na szkoleniu w Rzeszowie kupiłam sobie Master-mind - szalenie popularną grę polegająca na prawidłowym ułożeniu kolorowych grzybków, układu wymyślonego przez przeciwnika.
Kostka Rubika - kostka węgierskiego pochodzenia ze ściankami (trzy na trzy) w sześciu różnych kolorach, którą po wymieszaniu za pomocą ruchów obrotowych trzeba było doprowadzić do stanu w jakim opuściła fabrykę. Zadanie to nie było łatwe, więc dla wielu zabawa kończyła się rozebraniem przedmiotu irytacji na czynniki pierwsze i ponownym złożeniem
Gra półsłówek -Idea gry polega na kombinowaniu i przestawianiu liter, tak, aby otrzymać wyrażenia o zupełnie innym, a często śmiesznym znaczeniu np.: gra półsłówek --> sra półgłówek, bajka Jurka, palec z meniskiem, chuchanie na rondzie, rój Hektora, serwus Niusia, stój, Halina!, miłosna Żaneta,
Kolonie, obozy, zimowiska
Kolonie - alternatywna wobec harcerstwa forma zorganizowanego wypoczynku dla dzieci i młodzieży. Apele, śpiewanie hymnu "Wszystko co nasze Polsce oddamy...", wycieczki poglądowe do zakładów pracy, muzeów, spotkania z działaczami, kombatantami, "wieczorki" kolonijne... Już po trzeciej klasie szkoły podstawowej pojechałam na kolonię letnią. Potem corocznie wyjeżdżałam. Dzięki temu zwiedziłam pół Polski.
Zielona noc - legenda - postrach wśród co poniektórych uczestników kolonii, półkolonii i obozów. Dla większości zaś okazja do świetnej nocnej zabawy: smarowanie ubrań (cudzych) pastą do zębów.
Bułgaria - kraina wakacyjnego szczęścia. Miejsce wypoczynku prominentów oraz ludzi pracy. Ci ostatni albo nie dojadali przez cały rok, by uciułać na wymarzone wczasy w Bułgarii albo jechali tam w nagrodę wytypowani przez związki zawodowe i komórkę partyjną. Miałam szczęście przez 2 tygodnie opalać się na bułgarskich plażach.
W czasach PRLu naturalną rzeczą była chęć odróżnienia się od pozostałych ludzi w zakresie mody, stylu życia, etc. Nie łatwo było o oryginalność. Społeczeństwo jednak zdawało egzamin w tej dziedzinie. Każdy radził sobie jak mógł. Sklepowe półki świeciły pustką, jednak ludzie zdobywali prawie wszystko. I nie trzeba było dużych pieniędzy. Wystarczył spryt, pomysł i inwencja twórcza. Wiele rzeczy po prostu się załatwiało. Za alkohol, papierosy lub po prostu po znajomości.
Kaprony- W latch bodajże 60-tych modne były kaprony. To pończochy non iron, na które nie każdego było stać. Pamiętam, że takie pończochy dostałam od mojej koleżanki z Borysławia. Będąc w 6 lub 7 klasie szkoły podstawowej (ok. 1967 r), korespondowałam z dziewczyną w ramach nauki języka rosyjskiego. Modne pończochy reperowało się w punktach repasacji pończoch.
Bananówa - bardzo charakterystyczna dla lat 70-tych sukienka do ziemi. Wykonana z podłużnych kawałków materiału, wykończona na dole falbaną. Najczęściej bardzo kolorowa, czasami z janes-u. Klasyczny wzór przewidywał łączenie dwu kolorów. Do "bananówy" bardzo pasował kapelusz z olbrzymim rondem, najlepiej wykonany z tego samego materiału co sukienka. Bananówę kupiłam sobie w pierwszym roku studiów w krakowskim Pedecie. Na zapleczu sklepu znajdował się punkt krawiecki, gdzie prawie na poczekaniu skrócono mi taką spódnicę. Bananówa była moim hitowym strojem podczas Juwenaliów.
Buty z NRD - krajowy przemysł nie zapewniał odpowiedniej ilości butów dla swoich obywateli, a importerzy nie troszczyli się o słabiej uposażonych konsumentów. Jeśli ktoś odczuwał silną potrzebę posiadania nowych butów, wybierał się na wycieczkę do NRD. Pantofle przywiezione z takiej wycieczki co prawda nie spełniały podstawowych wymogów obowiązującej mody, ale zaspokajały najbardziej podstawowe potrzeby.
Ćwieki, agrafki, inne żelastwo - przedziwna moda na wbijanie we wszystkie elementy odzieży metalowych ozdóbek. Najczęściej były to agrafki łatwe do nabycia w każdej pasmanterii. Bardziej wymagający musieli starać się o ćwieki, czyli metalowe "guzki". Im więcej się ich nabiło tym lepiej. Ideałem było by całkowite zasłonięcie ćwiekami materiału. Najczęściej ofiara ćwiekowania padały kurtki "moro" i inne dżinso-podobne. Następnie w szale twórczym zaczęto przybijać do odzieży łańcuchy, blachy, sprzączki od pasków a nawet kłódki. Aż żal było patrzeć jak ten i ów musiał na wątłych nóżkach, odzianych w naćwiekowane "rurki" dźwigać ten cały majdan. W okresie stanu wojennego, nosiło się wpięte w klapę oporniki. To jednak było coś więcej niż zwykła ozdoba.
Dzwony - to powracający dziś symbol mody lat 70-tych. Były to obcisłe do bólu spodnie (kupowało się specjalnie za małe, następnie wciskało się je na mokro w wannie i pozostawiało do wyschnięcia na ciele), z bardzo mocno rozszerzanymi od kolan nogawkami w kształcie dzwonu. Spod nogawki pod żadnym pozorem nie mogły wystawać buty (najczęściej "koturny"). Dopuszczalne było wszywanie w dolną część nogawki, szerokich klinów. Dla podniesienia efektu, w tylniej kieszeni spodni można było umieścić grzebień, im większy tym lepiej.
Farbowane podkoszulki w koła - to odpowiedź na monotonię i szarzyznę oferowaną przez handel . Ten efektowny ubiór wykonywało się samemu w domu. Należało za pomocą kilku gumek recepturek pozaciskać zwykłą białą podkoszulkę. Następnie całość wkładało się do gara z farbką. Potem już tylko płukanie w occie dla utrwalenia koloru i gotowe. Miejsca zaciśnięte gumkami nie przyjmowały farby, tworząc jaśniejsze koła. Najlepszy efekt uzyskiwało się przez zaciśnięcie kilku gumek, na zebranym w "ogon" froncie koszulki. W ten sposób uzyskiwaliśmy kilka kół, jedno w drugim.
Gdyby ubrania i buty tej jakości, co dziś sprzedawano w PRL to niemal każdy by uznał je za 'buble'. Buty musiały wytrzymać co najmniej rok, tymczasem dziś z trudem daje się przechodzić pół roku i to nawet w tych markowych. Ubrania często są źle skrojone, niedopasowane do sylwetki i proporcji Polaków (robione wg norm Unii Europejskiej). Jeżeli chodzi o sprzęt agd, to też niczym się on nie wyróżnia pod względem funkcjonalności i niezawodności oprócz wyglądu przyciągającego wzrok. Dziś na własnej skórze możemy się przekonać, że te niby-buble wcale nie były aż tak złe. Do dziś w wielu domach są w użyciu sprawne socjalistyczne pralki, lodówki, żelazka, radia, rowery, nie mówiąc już o samochodach.
Poszczególne grupy społeczne wyróżniały się ubiorem, stylem życia, formą spędzania czasu. Zdecydowanie wyróżniała się grupa artystów, plastyków, aktorów, którzy nosili się ekstrawagancko. Politycy ubierali się obowiązkowo w stylu radzieckim.
Każdy miał swoją krawcową, ale też prawie każdy potrafił sam uszyć sobie modną bluzeczkę, sukienkę, a nawet spodnie czy strój kąpielowy.
Kobiety nagminnie dziergały na drutach sweterki, czapki, berety, kapelusiki. Włóczkę można było kupić w sklepie z pasmanterią, w późniejszych czasach kupowało się piękne moherowe lub boucle w pewexie za dolary lub bony towarowe. Modne od zawsze były swetry, rękawiczki, szaliki i skarpety wełniane z owczej wełny. Dostępna była wełna wielbłądzia. Wyroby wełniane były ciepłe, jednak niewygodne, bo nie dość milutkie jak moherowe i 'gryzły'. Skarpety się cerowało, każdy umiał cerować, bo uczył się tego na zajęciach praktycznych w szkole podstawowej.
Kto mieszkał w dużym mieście miał dostęp do kolekcji Hoff. W Warszawie w domach towarowych PDT ubierały się wszystkie modnie ubrane kobiety. Musiały poświęcić dużo czasu na kilometrowe kolejki do super modnych, jak na tamte czasy ciuchów.
Popularnym zajęciem było szydełkowanie i haftowanie. Szydełkiem obrabiało się chusteczki do nosa, obrusy. Piękne hafty zdobiły nie tylko obrusy, pościel własnoręcznie uszytą, ale także modne były haftowane bluzeczki. Ta tradycja przekazywana była jeszcze przez nasze babcie.
Modna, łatwo dostępna i tania była biżuteria z Jabloneksu. W sklepach można było kupić piękne srebrne pierścionki, broszki, kolczyki. Czy były drogie? Chyba każdego było na nie stać, jeśli tylko lubił. U nas dostępne było złoto, kupowane od handlarzy lub samemu w Związku Radzieckim. Chyba każdy miał w domu złote pierścionki, łańcuszki, kolczyki kupowane niekiedy jako lokata pieniędzy. Złota biżuteria od naszych przyjaciół zza granicy była nie tyle ładna, co ciężka i wysadzana dużymi kamieniami szlachetnymi. Handlowanie złotem to była nieźle opłacalna profesja. Raczej nie było szansy kupić złotego pierścionka bezpośrednio w sklepie, no chyba, że za łapówkę. Liczyły się też znajomości. Sklepowe, które miały dostęp do towaru, zazwyczaj wywoziły go na handel do Bułgarii, Rumunii, Rosji czy na Węgry.
Masowy sport to popularna siatkówka, piłka nożna. Młodzież trenowała boks, karate. Każdą wolną chwilę spędzała nad wodą, w Leżajsku chodziliśmy nad staw przy ulicy Siedlańskiej (obecnie Wyspiańskiego). Zimą, kiedy woda zamarzła w stawie chodziło się na łyżwy. Zresztą na łyżwach jeździło się także na ulicy, do późnej nocy przy świetle lamp, całkiem bezpiecznie, bo nie było wtedy takiego ruchu.
W latach 60. dostępne były łyżwy przykręcane do skórzanych trzewików. Przykręcało się kluczykiem żabki po bocznych stronach podeszwy. Starsza wersja łyżew, których ja już nie miałam, wyposażona była w bolec montowany w obcasie buta, luzowało się żabki a potem skręcało kluczykiem, w obcasie buta była prostokątna ,metalowa żabka z otworem dopasowanym do bolca w tej okrągłej podstawce. Dodatkowo zapinano skórzanym paskiem, przeciąganym przez otwory w płozie i zapinano z zewn. strony kostki.
Wyścig pokoju-
Piłka nożna-
Laskowski Janusz - poniewierany przez media, za to uwielbiany przez publikę, którą potrafił zawojować jedynie sam z gitarą. Obok Africa Simone i Boney M, król pocztówek dźwiękowych. Największe jego hity to "Beata z Albatrosa", "Żółty jesienny liść" i podebrane przez Marylę Rodowicz podczas Sopotu '77 - "Kolorowe jarmarki".
Szpulowiec* - konkretny magnetofon, który odtwarzał taśmę nawiniętą na plastikowe szpule. Najpopularniejsze były szare Grundigi oraz polskie ZK
Dzień Kobiet
Dzień Kobiet* - oficjalne święto wszystkich kobiet obchodzone 8 marca każdego roku. Każda kobieta w zakładzie pracy dostawała wtedy z Działu Socjalnego goździk szt. 1 za pokwitowaniem (a nierzadko za okazaniem dowodu osobistego) oraz jakiś deficytowy towar, np. paczkę rajtuz albo kawę, również za pokwitowaniem. Oprócz tego, były okolicznościowe przemówienia dyrekcji zakładu
W drugiej połowie lat 70. pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu ekonomicznego, jedną z jego oznak było wprowadzenie w 1976 r. kartek na cukier. Dotychczas przez wiele lat był w cenie 10,50.
1 Maja
Pochody 1 Majowe były obowiązkową imprezą czczącą święto pracy. "Niech się święci 1 Maja", "Niech żyje sojusz robotniczo-chłopski". Takie hasła na transparentach nosili wyznaczeni uczestnicy pochodów 1 majowych. Jako uczniowie staraliśmy się spóźniać na pochód, aby trafić na moment, kiedy flagi i transparenty zostały już rozdysponowane. W podstawówce 1 raz, będąc członkiem tanecznego zespołu , w stroju ludowym tańczyłam przed trybuną. W liceum, maszerowałam z czerwoną krawatką jako członek ZMSu. Będąc na studiach w Krakowie, nie byłam ani razu na takich uroczystościach, ani jako uczestnik, ani jako kibic. Natomiast chętnie oglądałam telewizyjne relacje z pochodów 1 majowych z Moskwy, Warszawy i in. miast.
12/13 grudnia 1981 - około północy zostaje wprowadzony stan wojenny na terenie całej Polski.
W pierwszych miesiącach stanu wojennego, w godzinach pomiędzy 22 a 6 (w miesiącach późniejszych pomiędzy 23 a 5) obowiązywała godzina milicyjna. Obywatele nie mogli przebywać w miejscach publicznych w czasie jej obowiązywanie jeżeli nie posiadali specjalnego zezwolenia. Zatrzymanie w czasie godziny milicyjnej bez zezwolenia groziło aresztowaniem i wysokimi grzywnami.
Zakłady pracy mogły wydawać pracownikom zezwolenia - przepustki, jeżeli pracownicy musieli w ramach pracy lub dojazdu do/z pracy przebywać poza domem w czasie godziny milicyjnej
W latach 80. wydawanych było wiele kartek. Przepisy o reglamentacji zmieniały się bardzo często, znajomość aktualnych przydziałów i komu one przysługują stanowiła swoistą dziedzinę wiedzy. Zmieniały się typy kartek, zmieniały się grupy osób uprawnionych do poszczególnych typów kartek
Kartki uprawiały do zakupu towarów objętych reglamentacją, poza mięsem (oraz w początkowym okresie tłuszczami). Były wydawane tym którzy byli uprawnieni do kartek. W latach 80. wiele różnych artykułów było reglamentowanych: mydło, proszek do prania, mąka, inne produkty zbożowe, czekolada, cukierki, papierosy...
Papierosy, wódka, książki były towarem delikatesowym. Kupowano je obowiązkowo, czy ktoś palił, pił, czytał, czy nie. Za ten towar można było wiele załatwić. Za akademicką książką do biologii stałam kilka godzin w kolejce przed księgarnią, w mroźny, zimowy dzień. Nie udało mi się jej kupić. Przede mną stały tłumy wiejskich bab, które podkupiły mi tę książkę.
Kredyt MM - kredyt dla młodych małżeństw - można było dostać np. odkurzacz (normalnie nie do dostania, a dla MM stały i czekały), albo inne luksusowe towary, np. polski TV kolorowy (46000 zł), pralkę automatyczną (10500 zł), żelazko, aż po plastikową miednicę. Tak, tak! Miednicę. Kiedy ja stałam całą noc w kolejce przed Eldomem, by zapisać się na listę MM-na pralkę automatyczną, mój znajomy pokazywał kolejkowiczom, autentyczny dokument podpisany przez Naczelnika Miasta Leżajska z prośbą o zakup miednicy, niezbędnej młodemu małżeństwu do codziennej toalety.
Lista społeczna - namiastka demokracji. Cała kolejka zapisywała się na listę, która była dwa razy dziennie odczytywana, rano i wieczorem. Trzykrotna nieobecność powodowała komisyjne usunięcie z aktualnej listy (kiedy ci ludzie mieli pracować?). Społeczny komitet kolejkowy -układano tam listy osób, które pragnęły zakupić tapczany czy krzesła. Przewodniczący a tacy spontanicznie wyłaniali się z tłumu, przeważnie z grona osób najbliżej stojących rolowali się w momencie zakupu mebli. Komitet urzędował przed sklepem przez 24 godziny, były więc także dyżury nocne. Rano wszyscy zapisani mieli obowiązek stawienia się na miejscu. Każdy znał swój numer na liście. Głośno czytane były nazwiska zapisanych osób i każda z wyczytanych musiała potwierdzić swoją obecność. Ta sama procedura powtarzana była o godzinie 11 w nocy. W przypadku jakiejkolwiek niejasności, ludzie komitetu sprawdzali dane personalne z dowodem osobistym. Jeżeli osoba zapisana na liście nie mogła się zgłosić, musiała wydelegować swojego upoważnionego przedstawiciela lub przekazać komitetowi dowód osobisty. Nowi kandydaci na klientów meblowych zapisywani byli jedynie przez członków komitetu, co respektował personel sklepu. Trzech przedstawicieli komitetu było obecnych przy odbiorze przywożonego towaru. Istniały znikome szansę zakupu mebli poza kolejnością.
Ta technika i organizacja oczekiwania na towar została powszechnie zaakceptowana. W kolejkach jest samo życie: ujawnia się niezwykła solidarność i życzliwość (wzajemne informowanie się, zajmowanie miejsc, pilnowanie dzieci, psów itp.), zawiązują trwalsze przyjaźnie. Kolejki - miejsce spotkań towarzyskich, szczególnie lubiane przez emerytów i rencistów. Co bardziej zaradni potrafili stać w kilku-, a najzaradniejsi w kilkunastu kolejkach jednocześnie, wszędzie zajmując miejsce i stojąc po parę minut w każdej z nich. W sytuacjach skrajnych, gdy ekspedientka wydawała towar po 1 sztuce na głowę, należało po dokonaniu zakupu szybko udać się do domu, przebrać w ubranie w innym kolorze i stanąć w kolejce. Kolejki przed sklepami, stacjami benzynowymi, a także urzędami paszportowymi i konsulatami, stawały się w niektórych okresach ważnym miejscem kontaktu międzyludzkiego. Eksplodują jednak również brutalność i chamstwo, ujawniają się złe instynkty. „Plagą" są ci, co mają prawo do zakupów poza kolejnością inwalidzi, emeryci, matki z dziećmi; owe osoby uprzywilejowane traktowane są z coraz mniejszą kurtuazją i cierpliwością przez tłum, a stosunek do nich każe zadumać się nad stanem kultury współżycia. Ekspedienci mocno je zapierali i wpuszczali do sklepu tylko po pięć osób.
"Rzucili mięso!", - okrzyk wywoławczy do szturmu na sklepy. Mięso rzucano najczęściej w godzinach porannych, więc aby je kupić trzeba było wyjść wcześniej z pracy. Najmniejszą porcją kupowanego mięsa był kilogram lub jego wielokrotność. Najlepszym wyjściem było posiadanie babci albo dziadka na emeryturze, którzy mogli stać w kolejkach.
"Ocet na pólkach"- Pamiętam czasy, kiedy w sklepach był tylko ocet na półkach. Ale były też czasy, kiedy tego octu brakowało. Najczęściej w sezonie ogórkowym, czy jesienią, kiedy pojawiał się wysyp grzybów.
Talony na samochody* -"zaradny", mając talon sprzedawał 10-letniego malucha, kupował nowego i jeszcze kasa była w domu ponownie. Działało
Marzeniem był Fiat 126p.- Samochód dla każdej rodziny. Fatalna Imitacja Auta Turystycznego: jednoosobowego, dwudrzwiowego i wielokrotnie przepłaconego.
Teczki - jeden ze sposobów aby dostać w kiosku ulubione czasopismo. Oprócz teczki niezbędną była zaprzyjaźniona kioskarka, która podczas rozdzielania prasy wkładała odpowiednie pismo do odpowiedniej teczki, ponieważ teczek zawsze było więcej niż czasopism.
Bimber - (księżycówa, samogon, krzakówa) początkowo produkowany w mniejszych aglomeracjach i na wsiach, wraz z pogarszającą się sytuacja rynkową, zawitała do wielkich miast, stając się nieodzownym hobby wielu mieszkańców socjalistycznych blokowisk. Gotowy bimber można było uszlachetnić dodając palony na chlebie cukier, lub żółtka z cukrem (adwokat).
Piwo – towar wybitnie deficytowy. W latach 60-tych sprzedawany w „budkach z piwem”, gdzie zawsze gromadzili się przedstawiciele klasy robotniczej, najczęściej z branży budowlanej w stosownych strojach.
Wino marki „Wino” – nazywane patolem, bełtem, alpagą, siarą, kwasem, J23 i oczywiście „patykiem pisane” ze względu na stylistykę etykiety. Sporządzone według tajnej, pilnie strzeżonej formuły. Producent ujawniał jedynie zawartość siarki. Jednak te skąpe informacje nie pozwoliły na odtworzenie podobnego napoju nigdzie na świecie. Do dziś nie wyjaśniony jest fenomen popularności tego owocowego napoju. Niektóre ze skutków ubocznych picia „siary” to: dziwne zmiany dermatologiczne na twarzy, sinienie i utrzymująca się niewyraźna mowa. Wino marki „Wino”, nie jest symbolem lat gierkowskich. Jest popularnym napojem dla "mętów" spod sklepu również w dzisiejszych czasach.
Żytnia – niewątpliwie najbardziej poszukiwana wódka. W normalnej sprzedaży praktycznie nie do wytropienia. Dostępna w Pewexach w cenie 1$. Kiedy gospodarz wyciągał z barku „żytko” towarzyszył temu zawsze aplauz i uznanie gości.
Kawa piło się w szklance na szklanej podstawce i w metalowych uchwytach. Kawa była sypana, nie było wówczas instant. Kosztowała 2, 70 zł. Można było zmielić na życzenie w sklepie w dużym elektrycznym młynku. Natomiast w domu każdy miał młynek, w którym ręcznie mielił aromatyczne ziarna.
Wynagrodzenie pracownika w PRL było średnio $8 miesięcznie prawie przez cały okres PRL
Problemy nawet z produkcją "papieru toaletowego"
Nasza potęga gospodarcza oparta była na produkcji żywności. Dekada lat 70-tych to najlepszy okres dla rolnictwa, przynajmniej jeżeli chodzi o stronę ekonomiczną i socjalno-społeczną. Niestety na polu produkcji przydażyło się kilka lat klęsk nieurodzaju. Pierwszym takim rokiem był 1970. Wtedy z tego powodu pojawiły się kłopoty zaopatrzeniowe. W okresie 1971-76 dochody rolników rosły rocznie o 15%. Wreszcie zniesiono obowiązkowe dostawy. Rozwinięto system konrtaktacji i skupu. Utworzono linie kredytowe na szczególnie dobrych warunkach. Dzięki temu niemal cała wieś przebudowała swoje domostwa i gospodarstwa. Drewniane budynki, nierzadko kryte strzechą, zastąpiły murowane z łazienkami i ubikacjami. Był to więc olbrzymi postęp. Znaczący postęp zanotowano w infrastrukturze; wodociągowej i elektrycznej. Na początku dekady (1972) objęto rolników ubezpieczeniem rentowym i emerytalnym.
Polacy, którzy wyjeżdżali za granicę zachwycali się zewnętrznym blichtrem, wielkimi sklepami (supermarketami), nie wnikając w problemy życia tamtych społeczeństw. Stworzył się więc mit bogatego Zachodu, który niestety pokutuje do dziś. Tymczasem, społeczeństwa Zachodu rozwarstwiają się pod względem zasobności bardzo mocno; bogaci się bogacą, a średni i biedni ubożeją. Teraz i my w Polsce mamy świecące szklane domy. Czy jednak przez to żyje nam się lepiej?
Startowaliśmy z niezwykle niskiego poziomu społecznego i gospodarczego. Byliśmy bardzo zniszczonym krajem, podczas gdy kraje zachodnie nie ucierpiały w odczuwalnym stopniu (poza Niemcami).
Po drugie, wpadliśmy w pułapkę zadłużenia, którą nam stworzył Zachód.
Brak pracy, trwoga przed dniem jutrzejszym, niemożność zrealizowania nawet najbardziej podstawowych potrzeb,
-nie można się dziwić, że ludzie pozytywnie oceniają okres Polski Ludowej
- zwykłym ludziom w PRL żyło się lepiej, bogaci się bogacą, a średni i biedni ubożeją. Teraz i my w Polsce mamy świecące szklane domy. Czy jednak przez to żyje nam się lepiej?
- pozytywny obraz PRL
- eksportowano w latach 80-tych żywność, pogarszając w ten sposób i tak już trudną sytuację rynkową. To jest błąd, którego nie można wybaczyć władzy.
czy perspektywą dla polskiej gospodarki ma być przysłowiowa budka z frytkami?
przedsiębiorcy szczycą się na spotkaniach, że udało im się oszukać 'fiskusa', pracowników, że udało im się zmniejszyć koszty pracy (czyt. płace i świadczenia na rzecz pracowników).
Bezrobotny musi z czegoś żyć, więc albo trzeba mu wypłacić zapomogę, opłacić mieszkanie, albo zostaje on zmuszony do pracy 'na czarno', tym samym stając się przestępcą. Niewątpliwie w każdym przypadku są to koszty, które ponosi całe społeczeństwo (choćby utrzymując takiego więźnia z bezrobocia), następuje zaburzenie życia rodzinnego itp. Natomiast w socjalizmie człowiek zatrudniony (nawet nadmiarowo) zawsze wykonuje jakąś pracę, a więc przysparza nowej wartości. Nawet jeśli koszty jego płacy przewyższają, to co on wypracowuje, to i tak zawsze jakaś część wynagrodzenia jest przecież przez niego wypracowana. Rodzina ma źródło dochodów, nie ma perturbacji prawnych, społecznych, człowiek nie traci swoich kwalifikacji zawodowych,
Polska łożyła na przemysł surowcowo-energetyczny. Kim dzisiaj byśmy byli, gdyby nie poczyniono tych inwestycji?
Wartym odnotowania są nakłady na oświatę i kulturę. Ogromny postęp dokonał się zarówno w ilości punktów bibliotecznych (w tym na wsi), jak i liczebności księgozbiorów. Nastąpił duży wzrost osób kończących studia wyższe. Duży postęp dokonał się w obszarze służby zdrowia. Wzrosła zarówno liczba miejsc w szpitalach, liczebność personelu medycznego oraz udzielonych porad. Wszystkie te dane dobitnie wskazują, że mimo priorytetowej roli inwestycji przemysłowych nie zaniedbano potrzeb społecznych, wręcz przeciwnie
Sklepy Pewexu i Baltony były namiastką Zachodu, oferowały luksusowe towary, których nie można było kupić w normalnych punktach sprzedaży. Kupowało się w nich za obcą walutę, najczęściej dolary. Towary w tzw. eksporcie wewnętrznym były dostępne również za bony towarowe. Pierwsza emisja takich bonów zwanych też "polskim dolarem" nastąpiła 1 stycznie 1960 roku. Sklepy Baltona zaopatrywały głównie statki i marynarzy w żywność (szynka baltonowska to przykład dobrego zabezpieczenia żywności przed zepsuciem), kosmetyki, papierosy, alkohol czy ubrania.
Dywan z pewexu leży na podłodze w moim mieszkaniu do dnia dzisiejszego. Dolary można było kupić u "koników".
Moje pierwsze prawdziwe dżinsy marki Wrangler kosztowały 6,70$. To był majątek! W 1973 roku dostałam na prezent od narzeczonego składaną parasolkę produkcji angielskiej. Używam jej do tej pory. Jest nadal bardzo dobrej jakości (bagatela!30 lat).
Za dolary kupowałam moim dzieciom resoraki. Niekompletna kolekcja tych uroczych samochodzików leży teraz gdzieś na półkach w piwnicy. Klocki Lego były dostępne również tylko w sklepach Pewexu.
Żytnia za 85 centów pozwalała załatwić niejeden interes.
Za dolary kupiłam swój pierwszy samochód-Fiata 126p, malucha, zwanego także "samochodem dla każdego.
Oprócz sieci Pewexu czy Baltony, wkrótce zaczęły powstawać również drobne sklepy mięsne komercyjne. Były to sklepy państwowe, jednak dostać w nich można było lepsze gatunki mięsa, a więc schab czy lepszą wołowinę, lecz dwa razy droższe niż w normalnych sklepach.